Większość Polaków nie tylko nie ma wyrobionego zdania na temat żywności genetycznie modyfikowanej, ale nawet nie spotkała się z pojęciem GMO. W styczniowym badaniu TNS Pentor aż 66 proc. ankietowanych przyznało, że nie wie, co ten termin oznacza, a 48 proc. twierdziło w ogóle nie zetknęło się z takim pojęciem! Pole do manipulacji jest ogromne. A gra toczy się o wielką stawkę. Raz zastosowane rośliny GMO, zmienią charakter polskiego rolnictwa na trwałe. To jeden z powodów, dla których w ośmiu krajach Unii Europejskiej (m.in. Niemczech, Francji, Austrii) oraz Szwajcarii obowiązuje całkowity zakaz GMO. Wprowadzono go w oparciu o tzw. zasadę przezorności a także badania naukowe ostrzegające przed zagrożeniem, jakie GMO niesie dla środowiska. W Austrii zakaz wprowadzania do obrotu GMO obowiązuje już od piętnastu lat. Jak tłumaczy nam Stella Avallone z austriackiej ambasady decyzja została podjęta ze względu na „niewystarczającą ocenę bezpieczeństwa długotrwałych skutków (GMO – dop.red.) dla człowieka, zwierząt i środowiska”. Jeszcze mocniej rzecz ujęła w 2003 roku komisarz UE ds. środowiska Margot Wallström, która całą dyskusję o dopuszczeniu upraw GMO w Europie sprowadziła do lobbingu koncernów biotechnologicznych nastawionych wyłącznie na zysk. – Próbowali okłamać ludzi – grzmiała Wallström. – Argumentowali (koncerny – dop.red), że chodzi im o rozwiązanie problemu głodu na świecie, a tak naprawdę chodziło im o rozwiązanie problemu „głodu” swoich akcjonariuszy. W Polsce sprawa pozostaje otwarta. W ubiegłym roku prezydent zawetował co prawda ustawę o nasiennictwie, która de facto dopuszczała uprawy genetycznie modyfikowane, jednak sprawa jest jak najbardziej aktualna. W tym roku przestaje bowiem obowiązywać moratorium, zezwalające na stosowanie dodatków genetycznie modyfikowanych do pasz zwierzęcych (tzw. śruta sojowa). Rocznie importuje się jej około dwóch milionów ton. Jeśli rząd zakazałby tego importu firmy biotechnologiczne poniosłyby dotkliwe straty. Czy stosowanie śruty sojowej zostanie w Polsce zakazane? A może dokładnie odwrotnie – staniemy się krajem całkowicie otwartym na GMO? Biorąc pod uwagę pseudo – debatę, jaka toczy się w tej sprawie w dwóch czołowych tytułach prasowych - „Gazecie Wyborczej” oraz „Polityce” – decyzja wydaje się oczywista. Roztaczana w nich sielsko – anielska wizja rozwoju rodzimego rolnictwa po tym, jak już „uszlachetnimy” go GMO, każdego laika musi wprawić w zachwyt. Genetycznie modyfikowane organizmy mają zapewnić nie tylko większe plony, wpłynąć na zmniejszenie cen żywności, ale w dodatku przy produkcji tejże żywności potrzeba miałoby być zdecydowanie mniej środków chemicznych. Do „dyskusji” o GMO „Wyborcza” i „Polityka” dopuszczają jedynie naukowców będących zdecydowanymi zwolennikami upraw genetycznie modyfikowanych a ich przeciwników ustawiają w pozycji sympatyzującego z PiS – em ciemnogrodu, który nie tylko nie rozumie postępu świata ale panicznie boi się wszystkiego co wyrosło poza przydomowym ogródkiem. Tak prymitywna polaryzacja wyklucza realną debatę. Tymczasem decyzja o dopuszczeniu upraw GMO ma znaczenie fundamentalne. Gra toczy się o ogromną stawkę. Po stronie zwolenników genetycznie modyfikowanej żywności stoi rząd Stanów Zjednoczonych – które pozostają mekką GMO - oraz kilka potężnych, międzynarodowych koncernów biotechnologicznych, dla których każdy kolejny rynek otwarty na GMO to gwarancja stałych dopływów potężnej gotówki. Raz sięgając po modyfikowane uprawy producent uzależnia się od dostawcy na stałe. Polska, jako duży kraj rolniczy, to dla nich nieoceniony klient. Warto w tym momencie zwrócić uwagę jakie autorytety i jacy dziennikarze zdominowali „dyskusję” o GMO w „Wyborczej” i „Polityce”. Gdy w TVN wyemitowaliśmy krytyczny wobec modyfikacji genetycznej film „Obcy gen” – później nominowany do prestiżowego Grand Press – Polskie Stowarzyszenie Dziennikarzy Naukowych wystosowało list otwarty, w którym przepuściło na nas bezprecedensowy atak. Symptomatyczne, że pisząc tamten list w obronie GMO PSDN było wspierane finansowo przez duże koncerny - jak Roche i Merck - które są powiązane z branżą biotechnologiczną i stosują inżynierię genetyczną. Prezesem PSDN był wówczas szef działu nauka „GW” Sławomir Zagórski, zdeklarowany zwolennik GMO, późniejszy bohater afery Wikilieaks. Kilka miesięcy po publikacji listu Stowarzyszenia przeciwko „Obcemu genowi” ukazały się depesze na temat działania lobby biotechnologicznego w Polsce. Okazało się, że Zagórski brał udział w sponsorowanym przez amerykański rząd wyjeździe do USA, po powrocie z którego opisał na łamach „Gazety Wyborczej” dobrodziejstwa płynące modyfikacji genetycznej upraw. W swoim tekście opisał wyjazd do Stanów, słowem nie wspominając jednak, że to tamtejsze ministerstwo rolnictwa za jego pobyt zapłaciło. Z ujawnionych depesz wynika za to, że po swojej publikacji spotkał się z amerykańską urzędniczką. Miał jej powiedzieć, że na razie nie może pisać o GMO, bo reakcja na ostatni materiał była negatywna. Po publikacji depesz Zagórski zaniechał podejmowania tematu GMO. W Polskim Stowarzyszeniu Dziennikarzy Naukowych, na którego stronach do dziś można znaleźć reklamy koncernów, działa za to Marcin Rotkiewicz, który genetyczną modyfikację upraw niestrudzenie zachwala na łamach „Polityki”. Nieprzypadkowi są też naukowcy, zapraszani na łamy przychylnych GMO mediów. „Polityka” za godnych zaufania uznaje np. tylko i wyłącznie EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności). To jej eksperci w 2009 roku zaaprobowali genetycznie zmodyfikowanego ziemniaka Amflora. Całkiem niedawno EFSA znalazła się w ogniu krytyki po tym jak Corporate Europe Observatory (CEO) wytknęła, że wydając tamtą rekomendację aż 12 z 21 ekspertów EFSA pracowało jako konsultanci przedsiębiorstw agrochemicznych, gdzie byli zaangażowani w przedsięwzięcia naukowe finansowane przez przedsiębiorstwa zainteresowane rozwojem GMO. Inny autorytet o prof. Tomasz Twardowski, były prezes Polskiej Federacji Biotechnologii, reprezentującej w dużej mierze interesy firm biotechnologicznych. Lobbing na rzecz dopuszczenia GMO w Polsce nie przez przypadek przybiera na sile. W całej Unii Europejskiej obowiązują restrykcyjne przepisy, nakazujące m.in. znakowania upraw i produktów GMO, osiem państw Wspólnoty plus Szwajcaria w ogóle zakazują u siebie GMO. W Polsce materiału siewnego GM nie wolno, co prawda, kupować ani sprzedawać, jednak prawo nie zakazuje przywozu do Polski genetycznie modyfikowanych nasion oraz uprawy roślin. W efekcie panuje genetyczny chaos. Kwestia wymaga pilnego uregulowania. A wcześniej poważnej debaty, która nie może się toczyć pomiędzy sponsorowanym przez koncerny biotechnologiczne naukowcami, i być relacjonowana wyłącznie przez dziennikarzy zrzeszonych w PSDN. Europejczycy, a w coraz większym stopniu także Polacy, to świadomi konsumenci, żądający wyczerpującej informacji o oferowanych im produktach, poszukujący żywności najwyższej jakości, ekologicznej. Decyzja o dopuszczeniu lub nie GMO jest fundamentalna tym bardziej, że nieodwracalna. W USA uprawy modyfikowane usiłowano oddzielać od tradycyjnych tzw. strefami buforowymi, które miały chronić przed niekontrolowanym rozprzestrzenianiem pyłków GMO. W praktyce okazało się to nierealne. Raz dopuszczając modyfikację genetyczną – nieuchronnie zmienia się cały ekosystem. Koronne argumenty zwolenników GMO – o zwiększeniu wydajności upraw, spadku cen żywności przy jednoczesnym ograniczeniu chemizacji – upadły już kilka lat temu, nie wytrzymując konfrontacji z rzeczywistością. Zdecydowana większość roślin modyfikowanych genetycznie jest odporna na najbardziej popularny herbicyd: roundup, a to oznacza, że producenci – zainteresowani głównie zwiększeniem efektywności – mogą odtąd stosować ten herbicyd bez ograniczeń. W efekcie ilość chemii w rolnictwie GMO nie tylko nie spada, ale wzrasta. Co zatem, poza interesami koncernów, przemawia za rozpowszechnianiem genetycznie modyfikowanych upraw? Po co rewolucjonizować rolnictwo? Jakie to przyniesie skutki dla konsumentów i środowiska? Czy skoro brak dowodów, że uprawy GMO nie szkodzą człowiekowi, można – nie czekając na te dowody – decydować o dopuszczeniu GMO? Szczególnie, jeśli wiadomo, że z takiej decyzji nie można się już potem wycofać? „Obcy gen”, jaki wyemitowała niespełna dwa lata temu TVN, był próbą rzetelnej, bezstronnej odpowiedzi na te pytania. Pokazaliśmy w nim prawdziwe oblicze modyfikacji genetycznych w roślinach, które zostają tak „poprawione”, by były odporne na szkodliwe dla zdrowia herbicydy, a kilka firm z branży agrochemicznej mogło budować na tym swoje imperia. Walcząc o zyski nie przebierają w środkach. I tak gigant w tej branży – amerykański koncern Monsanto - sprzedawał w Polsce roundup jako środek biodegradowalny choć w USA i Francji wytoczono mu za to oszustwo procesy sądowe, które przegrał. Przeciwko niemu pozwy złożyło też 270 tys amerykańskich rolników uprawiających rośliny naturalne, którzy wskazują na skażenie ich upraw nasionami genetycznie modyfikowanymi. O wątpliwościach wokół GMO jest jednak zadziwiająco cicho. Firma Monsanto potrafi dbać o swoje interesy: tylko w 2011 roku wydała na lobbing 6 370 000 dolarów. Prawdopodobnie żaden z wyemitowanych dotąd w programie „Uwaga” TVN nie ściągnął na nas takiej fali niewybrednej krytyki, jak właśnie „Obcy gen”. Skoro oburzenie środowiska zainteresowanego wprowadzeniem do polski GMO jest tak wielkie, zakrawające wręcz o histerię, to najlepszy dowód, że pytania o zasadność dopuszczenia genetycznie modyfikowanych upraw trzeba nie tylko kontynuować, ale zintensyfikować.Grzegorz Kuczek Reporter TVN UWAGA!