Zginął pod opieką nauczycieli

- Syn widział Arka za ścianą ognia. Krzyczał do niego – wspomina matka jednego z uczestników zielonej szkoły w Karwicy. Dla 10-letniego Arka szkolny wyjazd skończył się tragicznie. Chłopiec zginął w pożarze domku letniskowego. Wszystko wskazuje na to, że tragedia jest wynikiem błędu nauczycieli.

W zielonej szkole w Karwicy uczestniczył między innymi 10-letni Robert. Mieszkał w domku wraz z trzema innymi chłopcami. W nocy obudził go dym, który gryzł go w płuca i uniemożliwiał oddychanie. - W pokoju było tak ciemno od dymu, że nic nie było widać – wspomina Renata Melich, matka Roberta. W domku mieszkał także Arek. Jego rówieśnicy zdołali uciec. Chłopca odcięła ściana ognia. - Mój syn widział ścianę ognia a za nią Arka, który krzyczał – opowiada Katarzyna Mołdawska. Uczniowie zaczęli wzywać pomocy. ---obrazek _i/zielona/1.jpg|prawo|Chłopiec nie przeżył pożaru--- - Biegali po domkach nauczycieli. Krzyczeli, stukali, wzywali pomocy. Nauczycieli nie było. W oddalonym domku była tylko wychowawczyni – mówi Katarzyna Mołdawska. Po chwili pojawili się nauczyciele. Zaczęła się ewakuacja bocznych domków. Po niej nauczyciele znowu zniknęli. Wtedy przyjechali pracownicy ośrodka i mieszkańcy Karwicy. - Gdy przyjechaliśmy na miejsce nikogo nie było. Ani jednej osoby, żadnego wychowawcy – dodaje Mirosław Łukasik, mieszkaniec Karwicy. Mężczyzna gaśnicą zaczął tłumić pożar. - Dziesięć gaśnic chyba zużyłem i nic nie pomagało – dodaje Łukasik. - To było zadziwiające, żeby przy takim pożarze nie było ani jednej osoby – nie może uwierzyć Marzena Łukasik, pracownica ośrodka. ---obrazek _i/zielona/2.jpg|prawo|Było zimno więc domki były dogrzewane piecykami elektrycznymi--- Przy pożarze znowu pojawili się wychowawcy. Brakowało jednego z ich podopiecznych. - Przyszła wychowawczyni, która powiedziała, że w tym domku prawdopodobnie jest dziecko. Zajrzałam, zobaczyłam jego ciało, same szczątki – mówi Marzena Łukasik. Arek nie przeżył pożaru, który nie wiadomo, z jakiego powodu wybuchł. Prawdopodobnie jednak i tu zawinili opiekunowie. - Wszyscy jesteśmy winni. A ja najbardziej – mówi dyrektor szkoły w Warszawie, w której uczył się chłopiec. Ponieważ było zimno, dyrektor zadecydował o wstawieniu do pomieszczeń piecyków elektrycznych. Prawdopodobnie właśnie zwarcie elektryczne w „farelce” było przyczyną wybuchu pożaru. ---obrazek _i/zielona/5.jpg|prawo|Domek spłonął doszczętnie--- - Być może powinienem bardziej tego dopilnować, być bardziej przewidujący – zastanawia się dyrektor szkoły. - Czy zawsze musi stać się nieszczęście, aby ktoś zaczął normalnie myśleć? Przecież to były dzieci. To była duża odpowiedzialność – dziwią się postawie wychowawców rodzice uczestników zielonej szkoły.

podziel się:

Pozostałe wiadomości