- Na moje nazwisko mam zawarte 84 polisy ubezpieczeniowe. To są przeróżne pojazdy; motory i skutery, a nawet samochody ciężarowe – opowiada pani Ewa. I podkreśla: - To jest absurd, coś niewiarygodnego, nie mam takich pojazdów.
Przypadkowo odkryła, że ma 84 polisy OC
Pani Ewa w rzeczywistości ma tylko jedno ubezpieczenie na swoje auto. Polisy, na jej skradzione dane, zostały zawarte przez internet. Kobieta dowiedziała się o tym przypadkowo, bo jedno z towarzystw wysłało jej SMS-a, dziękując jej za zawarcie ubezpieczenia. Pani Ewa odkryła wtedy, że wystawiano na nią po 7-8 polis dziennie, a wszystkie 84 polisy zostały zawarte w ciągu jednego miesiąca.
- Na polisach jest moje imię i nazwisko, mój PESEL, ale adres e-mail nie jest moim adresem. W adresie jest miejscowość oddalona 300 km od Buska. Pod wskazanym adresem znajduje się kościół – opowiada kobieta.
Co robi policja i prokuratura?
Pani Ewa o sprawie od razu powiadomiła policję, a także prokuraturę. O tym, że nie ona jest właścicielką polis i o toczącym się śledztwie poinformowała też ubezpieczalnie.
- Dla mnie to jest obłęd, szok. Nie potrafię tego zrozumieć, nie potrafię tego ogarnąć. Boję się, że konsekwencją będzie komornik – mówi nasza rozmówczyni.
- Myślę, że polisy opiewają na około 50 tys. zł. To jest ponad 80 pojazdów, jak któryś będzie miał kolizję, a ja też mam samochód, to będę płacić, stracę zniżki, bo tak to wygląda w firmach ubezpieczeniowych – dodaje pani Ewa.
Kobieta nie ma też pojęcia, ile z polis w ogóle zostało opłaconych, bo jak się okazuje, ubezpieczenie jest aktywne w systemie, nawet jeśli nie zostało w części czy w całości opłacone.
Policja i prokuratura zapewniają panią Ewę, że sprawa jest w toku. Reporterka Uwagi! poszła zapytać, jakie czynności wykonała policja.
- Ustaliliśmy wszystkich właścicieli blisko 90 pojazdów. Wysłaliśmy na terenie jednostek, które zamieszkują, tak zwaną pomoc prawną, czyli prośbę o przesłuchanie tych osób – mówi Tomasz Piwowarski, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Busku-Zdroju.
Pani Ewa, nie mogąc się doczekać efektów działań policji, prowadzi swoje śledztwo. Dzięki swojej determinacji zdobyła dwa nr VIN pojazdów, na które ma polisy. W jednej z polis pani Ewa wpadła na trop, który prowadzi do komisu samochodowego, w małym miasteczku na Podkarpaciu. Komis nie ma strony internetowej, a spółka należąca do Włocha nie podaje nawet numeru telefonu. Pojechaliśmy na miejsce. Okazało się, że pod adresem, gdzie miał być komis, siedzibę ma też druga spółka, innego Włocha.
Lokal wynajęła mu jedna z mieszkanek miasteczka. Kobieta mieszka naprzeciwko placu, na którym stały zwożone lawetami samochody, obok komisariatu policji. Udało nam się zastać ją w domu.
- Poznałam go tutaj, jak jechałam autobusem. On był w policji skarbowej. Jest z Neapolu. Z całej Polski bierze samochody. Kupuje je, sprzedaje. Za granicę i we Włoszech – opowiada nasza rozmówczyni.
Włoskie grupy przestępcze i samochody zarejestrowane w Polsce
Antonio B. razem z żoną Teresą L., jak wynika z Krajowego Rejestru Sądowego, mają w Polsce kilkanaście spółek działających w branży motoryzacyjnej. Część z nich zarejestrowanych jest też w domu kobiety.
Dlaczego skupowane przez spółki auta wyjeżdżają między innymi do Neapolu z polskimi polisami zawieranymi na tak zwane „słupy”?
- Zawieranie polis ubezpieczeniowych w Polsce na masową skalę opłaca się grupom przestępczym z uwagi na niską wysokość składki. Składki na południu Włoch są znacznie wyższe. Mówi się o pięciokrotności, sześciokrotności – tłumaczy Tomasz Jaworski, radca prawny, specjalista ds. motoryzacji.
Według eksperta ubezpieczenie skutera w Neapolu kosztuje około 5 tys. zł, a w Polsce to 500-600 zł.
- Następnie, jak wynika z danych Polskiego Biura Ubezpieczycieli Komunikacyjnych, takie samochody z polskimi tablicami rejestracyjnymi biorą udział w zdarzeniach drogowych. Na jednym w samochodzie w danym roku potrafi być nawet 8, 10 czy 15 szkód. Skala jest bardzo duża, w zeszłym roku było około 9 tys. szkód z udziałem samochodów na polskich rejestracjach – podkreśla Tomasz Jaworski.
Pani Ewa ma coraz więcej obaw, bo kiedy dwie firmy ubezpieczeniowe w końcu anulowały jej po jednej polisie, od razu dostała pisma z Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego, że ma zapłacić ponad 10 tysięcy złotych za brak OC. Pojechaliśmy z panią Ewą do centrali UFG.
- Zostanie to anulowane, bo nie ma do tego podstaw. Całe postępowanie jest wstrzymane – zapewnia Damian Ziąber, rzecznik prasowy UFG.
- W ramach kontaktów bieżących z ubezpieczycielami poinformujemy ich o tym, że przyjęliśmy od pani Ewy zgłoszenie podejrzenia przestępstwa. Oflagowaliśmy też dane pani Ewy, by informacja, że o braku polisy nie wyskakiwała już u nas. Zwracamy ubezpieczycielom uwagę na fakt, że raczej na 100 proc. mamy do czynienia z kradzieżą i żeby przedsięwzięli odpowiednie kroki - dodaje Damian Ziąber.
- Bardzo dziękuję, wiem, że bez was nie dałabym rady – kwituje pani Ewa.
Autor: wg
Reporter: Magdalena Zagała