Dorota i Marek W. byli małżeństwem od ośmiu lat. Mieszkali w Chodlu, wsi w województwie lubelskim. Mieli dwóch synów, mieszkali blisko rodziców Doroty. Gdy kilka lat temu mąż zaczął ją bić, najczęściej uciekała właśnie do nich. - Z początku byli dobrym małżeństwem – mówi Renata Kot, siostra Doroty. – Układało im się, remontowali mieszkanie. Jak się mały urodził, on zaczął ją bić. Przychodziła z siniakami. Dorota nie skarżyła się na męża, wciąż dawała mu szansę. Sąsiedzi wiedzieli o tym, co dzieje się w jej domu. Wiedziała o tym rodzina jej męża. Próbowali wysłać go na leczenie. - Wpadł w alkoholizm – mówi matka Marka W. – U lekarza byłam, ale lekarz powiedział, że syn musi sam wyrazić zgodę. On nie chciał, a picie się nasilało. Dorocie wydawało się, że jest bezpieczna, gdy jej mąż wyjechał w ubiegłym roku do pracy na budowie w Anglii. Szybko jednak wrócił. Zarobione pieniądze przepijał w pobliskim barze. I bił. Jak mówi siostra Doroty, kiedy zauważył, że razem z dziećmi ucieka przed nim przez okno, powyjmował z niego klamki. Dorota robiła, co mogła, aby ochronić synów przed agresją ojca. Chłopcami często opiekowali się jej rodzice, siostry i teściowie. Korzystała także z pomocy MOPS-u. Mimo regularnych wizyt w domu, pracownik środowiskowy nie wiedział, że dochodzi tam do przemocy. W końcu Dorota zaczęła wzywać do domu policję. Po jednej z awantur Marek W. został zatrzymany i trafił do aresztu tymczasowego. Już miesiąc później wyszedł jednak na wolność. Sąd Okręgowy w Lublinie uznał argumenty lubelskiej Prokuratury Okręgowej za niewystarczające do utrzymania aresztu. Przekonał go za to list samego Marka W. z prośbą o uwolnienie. - Stwierdził, że przebywa w celi z kryminalistami, że tego nie wytrzyma – mówi Anna Samulak, przewodnicząca V Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Lublinie. – Sąd wydał decyzję na podstawie akt sprawy. Nie ma podstaw do tego, by w areszcie zatrzymywać każdego. Sąd wypuścił Marka W. z aresztu 19 lutego. Nikt nie zadzwonił, aby powiadomić o tym żonę i jej rodzinę. W dniu zwolnienia wysłano jedynie list, który nigdy nie trafi do adresatki. Dwa dni później Marek W. zamordował żonę. - Po zabójstwie poszedł za sklep, pił z kimś – mówi Ewa Kot, siostra Doroty. – Mówił, że musi się napić, bo jutro będzie sławny. Będzie we wszystkich gazetach i telewizji. Marek W. przyznał się do morderstwa. Grozi mu teraz dożywocie. Do rozpoczęcia procesu pozostanie w areszcie śledczym. Tym samym, z którego wypuszczono go kilka dni przed zabiciem żony.