Czekam już rok na spotkanie z nim. Na to, żeby go dotknąć, przytulić. Tego bólu nie da się opisać. Najgorsze jest to, że nie wiem, co się z nim dzieje. Czy jest bezpieczny? Gdzie jest? Co robi? Wszyscy mi obiecują, że zajmą się tym, że odzyskam Pawła. Czekam więc na telefon, na jakikolwiek znak, że mogę zobaczyć mojego syna. W każdej chwili jestem gotowa do wyjazdu. Tylko niech się już to skończy. Chodzę po domu, nigdzie nie mogę znaleźć sobie miejsca. Przypomina mi się ten dzień, kiedy dowiedziałam się, że Todor zabrał mi dzieci. To było jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce. Nie mogłam w to uwierzyć. Choć zniknęły wszystkie moje dokumenty, biżuteria i część dziecięcych ubrań, cały czas łudziłam się, że gdzieś wyszli, że zaraz wrócą. A potem ten telefon, który nie pozostawił wątpliwości: jeśli chcesz zobaczyć dzieci, musisz przyjechać do Bułgarii. Świat mi się zawalił. Potem rok walki - sądy polskie, bułgarskie. Przesłuchania, wyjaśniania, proszenie, żeby oddali mi dzieci. Czemu to wszystko tak długo trwa? Widziałam moje dzieci tylko na rozprawach. Nie mogłam się nacieszyć ich widokiem. Gdy sądy przyznały mi prawo do zabrania Nikoletty i Pawła, byłam szczęśliwa. Myślałam, że mój koszmar się skończył. Jakże się myliłam... Okazało się, że to dopiero początek.