Wysokie czynsze i strach przed eksmisją. „Nasze mieszkania to cele bez wyroku”

Horrendalne czynsze i strach przed eksmisją
Wysokie czynsze i strach przed eksmisją
W centrum Warszawy rozgrywa się dramat zwykłych ludzi. Lokatorzy dawnego bloku zakładowego płacą czynsze pochłaniające połowę emerytury i żyją w strachu przed eksmisją. Trzydziestometrowe mieszkania kosztują - zdaniem mieszkańców - jak dobra luksusowe.

W cieniu nowoczesnych wieżowców w centrum Warszawy, w dawnym bloku zakładowym rozgrywa się dramat. Budynek powstał w latach 60. z funduszy socjalnych kilku przedsiębiorstw państwowych. Lokatorzy ciężko pracowali, by móc w nim mieszkać i płacić niski czynsz. W latach dziewięćdziesiątych nieruchomość weszła w skład majątku prywatyzowanego przedsiębiorstwa. Spółka będąca obecnie właścicielem części tych mieszkań żąda czynszu, którego lokatorzy nie są w stanie płacić.

- Praktycznie prawie co roku dostajemy podwyżkę czynszu. Boimy się, że w pewnym momencie przestanie nas stać na opłacanie mieszkań. Będziemy mieć wybór – leki, jedzenie czy czynsz – mówi 72-letnia pani Marianna.

- Jeżeli będą takie horrendalne ceny, to będzie wóz albo przewóz. Chciałabym wrócić do normalności, a nie do sytuacji – podwyżka, podwyżka – mówi pani Urszula.

Czynsz: 26 złotych za metr

Mieszkania mają nieco ponad 30 metrów kwadratowych, a czynsz sięga blisko 26 złotych za metr – dwukrotnie więcej niż w podobnych blokach zasobu gminy. W budynku większość mieszkań sprzedano po cenach rynkowych. W pozostałych żyją byli pracownicy dawnych zakładów państwowych. Nie było ich stać na wykup lub nie zdążyli tego zrobić.

- Dostaję 2800 zł emerytury. Płacę komorne, muszę się wyżywić, zapłacić za światło, gaz i jeszcze leki, które kosztują mnie 470 zł miesięcznie – wylicza pani Barbara.

Kobieta ma 97 lat. Za mieszkanie płaci około 1600 złotych – ponad połowę swojej skromnej emerytury. Podobnie jest w przypadku Pani Haliny, której po zapłaceniu 1300 złotych, na życie zostaje niewiele.

- Pracowałam od 1977 roku do wieku emerytalnego. Pracowaliśmy tyle lat i potrącano nam, żeby pobudować ten blok – przywołuje pani Halina.

Lokatorzy od 28 lat walczą w sądach i urzędach o niższy czynsz i wykup swoich mieszkań z bonifikatą. Choć ich historia była już opisywana w mediach, dopiero teraz mówią o swojej krzywdzie otwarcie. Wcześniej robili to anonimowo, bo bali się, że reakcją mogą być kolejne podwyżki.

- My przez wszystkie lata chodziliśmy do sądów, zwracaliśmy się do ministrów, prezydenta, premiera, do wszystkich po kolei - zaznacza pani Marianna.

Prywatyzacja i kontrola NIK-u

Dramat lokatorów rozpoczął się wraz z prywatyzacją. Jej przebieg zbadała Najwyższa Izba Kontroli i zawiadomiła prokuraturę. Ustalono, że budynek wniesiono aportem bez wyceny, a dodatkowo zaniżono wartość prywatyzowanego przedsiębiorstwa. Według kontrolerów NIK, miało to doprowadzić do straty Skarbu Państwa w wysokości niemal 10 milionów złotych.

Śledztwo dotyczące nieprawidłowości przy prywatyzacji umorzono po latach. Wątek szkody w majątku Skarbu Państwa z powodu braku przestępstwa. Natomiast wątek decyzji urzędnika, który w procesie prywatyzacji przekazał budynek i działkę umorzono z powodu przedawnienia zarzutu. Z treści umorzenia wynika, że to właśnie ta decyzja pozbawiła mieszkańców prawa do nabycia własności lokali. Historia mieszkańców Nowogrodzkiej pokazuje, jak chaotycznie przeprowadzane prywatyzacje niektórych przedsiębiorstw w latach 90. mogły odcisnąć się piętnem na życiu zwykłych ludzi.

- Przypadków, kiedy nie mamy jasnych kryteriów przekształcenia jest dużo. Dodatkowo mamy mnóstwo niejasności, które są przedmiotem postępowań sądowych, a często karnych, które wskazują nie tylko na ewidentne niedociągnięcia prawne, ale po prostu wykorzystywanie niejasności prawa do zagarniania i przywłaszczania – mówi socjolog dr hab. Mikołaj Lewicki z Uniwersytetu Warszawskiego

- Najbardziej boję się eksmisji, bo mogą przyjść. Co chcą, to robią – uważa pani Barbara.

Mieszkańcy żyją w ciągłym stresie, że wysoki czynsz pozbawi ich dachu nad głową. W przeszłości odbywały się już tam eksmisje. Ci którzy nie byli w stanie płacić, trafiali do sądu. Wsparcia udzielało im Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, z którym współpracowała pani Marianna.

- Człowiek się zastanawia, jak to możliwe w XX wieku w centrum Warszawy daje się prywatnej spółce budynek ze 116 lokatorami w środku. Dla mnie to jak sprzedawanie wsi z duszami – mówi nasza rozmówczyni.

Problem lokatorów próbuje rozwiązać burmistrz dzielnicy. Ustawa z 2022 roku pozwala gminom wykupić dawne mieszkania zakładowe, by chronić mieszkańców przed podwyżkami i zadośćuczynić za krzywdy po prywatyzacji. Niestety, nowy właściciel nie odpowiada na propozycję miasta.

- Ogromnym plusem dla mieszkańców byłoby to, że gdyby byli najemcami lokali komunalnych, to stawka za metr wynosiłaby 13 zł i jest to stawka regulowana przez miasto – mówi Piotr Krasnodębski, burmistrz dzielnicy Ochota m st. Warszawy.

- Ciężko mi powiedzieć, dlaczego jest brak komunikacji ze strony BZK Nieruchomości. My występujemy z pismami od trzech lat – dodaje burmistrz.

Czy mieszkańcom uda się pomóc?

Mieszkania są własnością spółki należącej do rodziny Komorowskich, w tym byłego senatora i posła PSL Zbigniewa Komorowskiego. W 2023 roku znalazł się on na liście najbogatszych Polaków magazynu Forbes. Zwróciliśmy się do zarządu spółki z prośbą o spotkanie i wypowiedź. Podobnie jak miasto, nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Poszliśmy więc do siedziby spółki.

Po naszej interwencji spółka w końcu przedstawiła swoje stanowisko. W pisemnym oświadczeniu poinformowała nas, że "nie jest zainteresowaną sprzedażą lokali i taką odpowiedź otrzyma burmistrz. Podkreśla, że weszła w posiadanie lokali na zasadach rynkowych, a czynsze są zasadniczo niższe niż stawki rynkowe."

Jeśli właściciel nie zmieni stanowiska, dramat mieszkańców będzie narastał. Miasto może przyznać dodatki mieszkaniowe, ale to nie rozwiąże problemu. Dla części lokatorów może się to skończyć eksmisją.

- Bardzo apeluję do właściciela i zarządcy, żebyśmy nie szli w stronę egzekucji komorniczych – mówi burmistrz Ochoty Piotr Krasnodębski.

Zanim nieruchomość sprywatyzowano, pani Marianna otrzymała zgodę na adaptację dawnej suszarni na mieszkanie dla syna. Powstało z jej pieniędzy, a dziś również nie należy do niej. Choć mieszkania są maleńkie, to dla lokatorów są całym światem – pełnym wspomnień i rodzinnych historii.

- Wyrośliśmy z mężem w czasach słusznie minionych, kto przypuszczał, że kiedykolwiek może dojść do takiej sytuacji, że będziemy płacić tak horrendalne pieniądze za tę celę bez wyroku. Nasze mieszkania to cele bez wyroku – kwituje pani Marianna.

Po naszej interwencji, burmistrz w końcu otrzymał odpowiedź, od spółki będącej właścicielem nieruchomości. Wyrażono w niej chęć i gotowość do spotkania oraz rozmów. Obecnie ustalany jest termin, co daje realną szansę na rozwiązanie problemu mieszkańców.

podziel się:

Pozostałe wiadomości