W strzelaninie pod Limanową stracił brata i bratową: Ona biegła do mnie z dzieckiem

Młode małżeństwo zginęło pod Limanową
W strzelaninie pod Limanową stracił brata i bratową: Ona biegła do mnie z dzieckiem
- Otworzyłem drzwi, bratowa biegła do mnie z dzieckiem, postrzelona w lewe ramię. Zdążyłem przechwycić dziecko, ale bratowa upadła mi pod nogami - opowiada pan Dariusz, który był świadkiem strzelaniny w Starej Wsi, w której zginęli brat i bratowa mężczyzny.

Pan Dariusz, brat zamordowanego Zbigniewa, kiedy doszło do tragedii był w domu.

- Nie wyszedłem, miałem w pokoju opuszczone rolety, patrzyłem na zewnątrz tylko przez szparę. Widziałem, jak on przeładowuje broń, po czym wsadził kolejny nabój i oddał kolejny strzał. Strzelał do brata, który uciekał, ale go nie trafił – opowiada mężczyzna.

Następnie sprawca miał kolejny raz przeładować broń.

- Poszedł wtedy za dom, poza mój obszar widzenia. Pomyślałem, że może iść po moją bratową, która była z małym dzieckiem. Zbiegłem więc na dół, słyszałem dźwięk zbicia okna, prawdopodobnie zbił je kolbą. Po czym oddał strzał, ale zauważył, że bratowa biegnie na drugą stronę, więc przeszedł dom od drugiej strony, wybił okno i w tym momencie prawdopodobnie postrzelił ją w ramię – relacjonuje pan Dariusz.

- Otworzyłem drzwi, bratowa biegła z dzieckiem, postrzelona w lewe ramię. Biegła do mnie, zdążyłem przechwycić dziecko, ale bratowa upadła mi pod nogami. Zobaczyłem, że dziecko jest całe, jedyne co, to miało krew na nodze - mówi nasz rozmówca.

- W międzyczasie zauważyłem, że brat postrzelony jest w głowę. Podleciałem sprawdzić puls, widząc ranę postrzałową w ucho widziałem, że reanimacja raczej nie ma sensu – ubolewa pan Dariusz.

Dwie osoby zginęły pod Limanową

Sprawcą makabrycznej egzekucji, do której doszło w Starej Wsi pod Limanową, okazał się 57-letni Tadeusz Duda, ojciec zabitej dziewczyny.

26-letnia Justyna i jej 31-letni mąż mieli tak poważne obrażenia, że wykrwawili się na miejscu. Kilkanaście minut wcześniej 57-latek strzelał też do swojej teściowej. Kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala, gdzie walczy o życie. 

Napastnik po strzelaninie uciekł. Od razu rozpoczęła się obława.

- Zaangażowanych jest około 500 policjantów. To są funkcjonariusze pionu prewencji, pionu kryminalnego, kontrterroryści – mówi nadinspektor Roman Kuster, I zastępca Komendanta Głównego Policji. I dodaje: - Mamy do czynienia z bardzo niebezpieczną osobą. To jest osoba, która niewątpliwie dobrze porusza się w tym terenie. A to spory masyw górski, zalesiony.

- On zna te tereny i to bardzo dobrze. Myślę, że zna je lepiej niż niejeden rodowity mieszkaniec. Jak przeszedł na rentę, to nie miał co robić i chodził sobie po lasach - mówi pan Dariusz.

Pomimo koncentracji dużych ilości służb, wykorzystywaniu śmigłowców, kamer termowizyjnych, dronów i psów tropiących 57-latek od trzech dni pozostaje nieuchwytny. We wsi i w promieniu 30 km od Limanowej wprowadzono policyjne blokady. Każda osoba wjeżdżająca do strefy jest sprawdzana.

- Jak nie ma potrzeby, to się nie wychodzi z domu. Każdy się boi, bo nie wiadomo, ile on ma broni – usłyszeliśmy od miejscowych.

Co było przyczyną strzelaniny pod Limanową?

Prokuratura na razie nie ujawnia, co mogło być motywem zbrodni, której dopuścił się 57-latek. Tadeusz Duda był jednak znany policji. W związku z interwencjami dotyczącymi gróźb karalnych i przemocy w rodzinie została założona mu Niebieska Karta. Mężczyzna miał też orzekane czasowe zakazy zbliżania się do bliskich. Konflikt rodzinny miał tam trwać od wielu lat.

- Tadek zawsze wojował. Przyczepiał się do czegoś. Oni próbowali unikać konfliktów, ale on sam je tworzył - mówi pan Dariusz.

- Któregoś razu wszedł do domu rodzinnego z kanistrem. Powiedział wtedy: „Nie znacie dnia ani godziny, jak was spalę” – przytacza brat zamordowanego Zbigniewa.

Zdaniem pana Dariusza mężczyzna prawdopodobnie był wówczas trzeźwy.

- On nie był pijący, tylko przy jakiejś okazji, typu urodziny, imieniny. Ale nigdy nie upił się tak, żeby nie trzymać się na nogach - zaznacza nasz rozmówca.

- Coś było z nim nie tak. On dwa tygodnie był normalny, można było z nim pogadać, a bywało, że przez tydzień mu się coś odkleiło i wojował. Ale zawsze, jak się mówiło, że zadzwoni się po policję, to się uciszał. A widocznie to narastało - przypuszcza pan Dariusz.

Konflikt narósł do tego stopnia, że Tadeusz Duda dostał w końcu nakaz opuszczenia domu.

Dzień przed atakiem mężczyzna usłyszał zarzuty kierowania gróźb wobec teściowej i znęcania się fizycznego i psychicznego nad żoną. Przeglądał też wtedy akta swojej sprawy karnej. I to mógł być impuls, który pchnął go do tej okrutnej zbrodni – chęć zemsty na bliskich, którzy złożyli obciążające go zeznania.

- Teściową też pewnie postrzelił przez jakiś rodzinny konflikt, teścia nie postrzelił, ale z tego co słyszałem, to kazał mu położyć się na ziemię - opowiada pan Dariusz.

Mężczyzna, po tym jak oddał śmiertelne strzały do zięcia i córki, poruszał się samochodem, na który policja natrafiła niedaleko jego miejsca zamieszkania.  

57-latek porzucił auto na parkingu przy nieczynnym ośrodku wypoczynkowym. Być może chciał zmylić trop, bo później udał się wąską drogą do miejsca zbrodni. Nieopodal miejsca zamieszkania został zauważony około godz. 22.

- Policjanci na miejscu poszukiwań zauważyli mężczyznę. Wydali komendę, by się zatrzymał. Mężczyzna oddał w ich kierunku jeden strzał. Nikt nie został ranny. 57-latek podjął ucieczkę - mówi Jolanta Batko, rzeczniczka Komendy Powiatowej Policji w Limanowej.

Całą noc szukano zbiega, wykorzystując kamery termowizyjne. Nie udało się go jednak namierzyć. Od kilkudziesięciu godzin trwają też poszukiwania przy pomocy Black Hawka. Są one jednak trudne, bo masyw leśny liczy tam około 800 hektarów. 57-latek świetnie zna ten teren, bo choć nie jest myśliwym, to jak twierdzą mieszańcy, przez lata kłusował. Nie miał pozwolenia na broń. Najprawdopodobniej ma strzelbę przypominającą sztucer chałupniczej produkcji i to z niego właśnie strzelał do członków rodziny.

Policja cały czas przeszukuje też nowo budowane domy na tych terenach, pustostany, a na posesjach mieszkańców stodoły i piwnice, w których poszukiwany może próbować się ukrywać.

- Jest jakiś strach z tyłu głowy, że może wrócić. Nie wiadomo, czy to wszystkie jego ofiary, czy jeszcze kogoś planuje zabić - mówi pan Dariusz.

Kim były ofiary ze Starej Wsi

- To było kochające się małżeństwo – zapewnia brat zamordowanego. I opowiada: - Ze wszystkimi tutaj żyli w zgodzie. Każdy każdemu pomagał. Zbyszek był elektrykiem, pracował w Austrii i jeżeli u kogoś coś się zepsuło, to dzwonili do Zbyszka i on to ogarniał.

- Oni planowali skończyć budowę domu i wychowywać tam dziecko. Teraz prawdopodobnie brat albo siostra weźmie dziecko pod opiekę - mówi pan Dariusz.

- To się w ogóle nie powinno wydarzyć - kwituje.

podziel się:

Pozostałe wiadomości