Owady uprzykrzają im życie. "Mucha była, jest i będzie"

TVN UWAGA! 4419725
TVN UWAGA! 238711
Mała miejscowość, mieszkańcy i zatrzęsienie much. Chociaż rok temu burmistrz miejscowości zapewniał nas, że problem zniknie, niewiele się zmieniło. Dlaczego nikt wciąż nie pomógł mieszkańcom?

Na terenie gminy Witnica kilkadziesiąt kilometrów od Gorzowa Wielkopolskiego, w niewielkiej odległości od domostw usytuowane są trzy fermy norek. Mieszkańcy Pyrzan, z którymi rozmawialiśmy, w linii prostej oddaleni są od najbliższej fermy o ok. 500 metrów. Uciążliwość insektów jest niewyobrażalna.

11 lepów na dzień

- Jest taki dzień, że nawet jedenaście lepów idzie - mówi jeden z mieszkańców. - Jesteśmy niewolnikami tutaj przez fermy - dodaje. A inna kobieta wspomina upalne dni. - Budynki były tak oblepione tymi muchami, że elewacja była czarna. Tak wygląda wylęg much - mówi.

W najgorszej sytuacji jest jednak pani Magdalena - mieszkanka sąsiedniej wsi Białczyk - której dom znajduje się pomiędzy dwiema fermami oddalonymi około trzystu metrów od jej zabudowań.

- Zanim idziemy spać, codziennie działa odkurzacz i łapiemy te muchy odkurzaczem. Nikt nie będzie się truł muchozolem - mówi Magdalena Pyka, mieszkanka wsi Białczyk.

Rok temu odwiedziliśmy burmistrza Witnicy. Powiedział, że problem zna i się nim zajmie. Po naszej wizycie zamówił ekspertyzę, która miała wyjaśnić, skąd pochodzą muchy. Mieszkańcy przez kolejny rok musieli zmagać się z insektami, a doktor Agata Piekarka ostatecznie potwierdziła ich przypuszczenia - ustaliła, że obornik, który pochodzi z ferm norek, jest siedliskiem wylęgania larw.

- Mamy największe skupisko obornika, które te muchówki lubią. Właśnie ten typ, który jest stale zasilany odchodami zwierząt - mówi Agata Piekarska i dodaje, że jej zdaniem dotychczasowe działania ferm w zakresie zwalczania tych owadów nie były wystarczające. W jej ocenie z problemem nie radzi sobie żadna z trzech ferm, które znajdują się w okolicy.

"To jest moja prywatna mucha"

Zdaniem pani doktor fermy nastawione są głównie na walkę z dorosłym owadem, a nie jego larwą, rozwijającą się w oborniku norek. Tym samym hodowcy walczą ze skutkiem, a nie przyczyną, a podejmowane próby walki z jeszcze rozwijającym się owadem są chaotyczne i jej zdaniem mało efektywne. Jeden z hodowców sam przyznaje otwarcie, że nawet nie próbuje walczyć z larwami, bo u niego na fermie much w ogóle nie ma.

- Właściciel małej fermy tłumaczy, że to są muchy z dużej fermy, a z dużej fermy tłumaczą się, że to są muchy z małej fermy - mówi pani Magdalena.

- Mucha była, jest i będzie. I tego się nie przeskoczy - mówi jeden z właścicieli fermy, do którego udaje nam się dodzwonić. - Mnie mucha w tych ilościach, w których ona jest, ona mi nie przeszkadza - twierdzi. A zaraz potem, gdy tłumaczymy, że obecność larw much w odchodach z jego fermy została stwierdzona naukowo, dochodzi do jeszcze bardziej zaskakującej deklaracji. - Wie pan, to jeszcze może być na tej zasadzie: to jest całkiem moja prywatna mucha. Jeżeli ktoś ją znalazł, proszę o zwrot. Życzę spokojnego dnia. Do widzenia - mówi i dodaje: - Niech dbają o porządek u siebie, nie będą mieli muchy.

"Tak nie powinno być"

Burmistrz Witnicy, z którym chcieliśmy porozmawiać, przez dwa dni nie miał dla nas czasu. Ostatecznie spotkał się z nami Artur Rosiak, pracownik urzędu gminy.

- Zgadzamy się z ludźmi, że tak nie powinno być. Chcemy to skończyć, po to była ta ekspertyza - mówi w rozmowie z dziennikarzem UWAGI! - Jest umówione spotkanie z mieszkańcami, będzie tam omawiany problem. Docelowo planujemy też zebrać przedstawicieli służb sanitarnych i ochrony środowiska, wszystkie te podmioty, które pojawiają się w ekspertyzie i wspólnie ustalić z nimi, co powinni zrobić, żeby temu zaradzić - zapowiada Artur Rosiak.

Do właścicielki drugiego przedsiębiorstwa nie mogliśmy się dodzwonić, postanowiliśmy więc pojechać na fermę. Tam jednak także nie zastaliśmy kobiety.

Gdy tylko ruszyliśmy spod zakładu, ruszył za nami pościg. Skończyło się na tym, że jeden samochód zajechał nam drogę z przodu, drugi z tyłu, skutecznie uniemożliwiając nam dalszą jazdę. Z samochodu jadącego za nami wyskoczył pracownik fermy, a z przodu drogę zablokowała nam córka właścicielki.

Córka podczas rozmowy, którą nagraliśmy zastrzegła, że nie życzy sobie aby publikować jej wypowiedź. Zapewniła jednak, że to nie na ich fermie wylęgają się muchy, bo stosowane są środki zarekomendowane przez związek hodowców zwierząt futerkowych. Przerzuciła odpowiedzialność na pozostałe fermy w regionie i podważyła wiarygodność ekspertyzy wykonanej przez dr Piekarską.

"Sytuacja się nie powtórzy"

Przedstawicielowi związku hodowców zwierząt futerkowych pokazaliśmy zdjęcia i nagrania obrazujące, z czym zmagają się na co dzień sąsiadujący z fermami mieszkańcy.

- Jest mi przykro, że takie sytuacje mają miejsce - mówi Kamil Chojnicki z Polskiego Związku Hodowców Zwierząt Futerkowych i zastrzega, że nie wszystkie hodowle wyglądają w ten sposób. - Jestem po rozmowach z hodowcami i wszyscy zgodnie zadeklarowali chęć współpracy i doprowadzenia do sytuacji, żeby tego typu historie się nie pojawiały - mówi.

Spośród trzech ferm znajdujących się w gminie Witnica przedstawicielka tylko jednej z nich zgodziła się na oficjalną rozmowę przed kamerą.

- My póki co nie zauważyliśmy jakiegoś większego problemu, aczkolwiek nie znamy wyników - mówi Magdalena Małecka. Zapowiada, że gdy tylko pojawią się odpowiednie zalecenia, jej ferma się do nich zastosuje. - Jeżeli ekspertyza jest sporządzona przez fachowców, to nie będziemy mieć innego wyjścia, poza tych chcielibyśmy znaleźć nić porozumienia między mieszkańcami a hodowcami - mówi.

Czy jednak nie będzie powtórki sprzed roku i dwóch lat, kiedy zapowiadane były zmiany, a latem muchy znów się pojawiły? - Zrobimy wszystko i jestem przekonany o tym, że ta sytuacja się w tym miejscu już nie powtórzy - zapowiada kategorycznie Kamil Chojnicki. Podobnie twierdzi Artur Rosiak z urzędu gminy.

podziel się:

Pozostałe wiadomości