Dominik K. i Stanisław K jechali polonezem ulicą Srebrzyńską w Łodzi. Samochód wyprzedzał inne auto. Wjechał na chodnik i staranował jadącego nim rowerzystę. Mężczyźni z poloneza wypadli przez przednią szybę na zewnątrz. Byli pijani. - Mama podbiegła do rowerzysty, powiedziała, żeby się nie ruszać. Podbiegła do ludzi, którzy byli w samochodzie. Jeden leżał od strony pasażera w ten sposób, że głowę miał między kołem a błotnikiem. Był nieprzytomny. Leżał na zewnątrz. Drugi był w dużo lepszej kondycji. Wstał i usiadł na krawężniku. Nieprzytomny ocknął. Jego pierwsze słowa były: co z kierowcą - opowiada Piotr Szmejda, świadek wypadku. Rowerzysta, 39-letni Marcjusz Moroń, zmarł. Ofiara, z wykształcenia psycholog, mówił biegle pięcioma językami. Był znanym w Łodzi artystą, który pasjonował się różnymi dziedzinami sztuki. - Cały czas pisał. Pisał wiersze. Zajął się pisaniem scenariuszy. Jeszcze w szkole średniej założył zespół muzyczny. Później był teatr. Taki niespokojny duch artystyczny - mówi Barbara Moroń, matka Marciusza. - Jeżeli czegoś się podejmował, to na 100 procent. To było piękne. Miał szansę pracować w dużej firmie za biurkiem. Ale to mu nie odpowiadało. Chciał wydeptać swoją drogę. Był ciekawy życia, szukał własnej tożsamości – dodaje Piotr Pasiewicz, grafik, przyjaciel Marciusza. Jak na razie za śmierć artysty nikt nie odpowiedział. Obaj mężczyźni jadący polonezem twierdzili, że to ten drugi kierował samochodem. Biegły nie potrafił stwierdzić, kto prowadził auto. Śledztwo umorzono. - Moim zdaniem prokuratura nie zrobiła wszystkiego, żeby ustalić, kto był sprawcą tego zdarzenia. Prokuratura nie przeprowadziła eksperymentu procesowego na miejscu zdarzenia. Wizji lokalnej z udziałem świadków i samych zainteresowanych - mówi Maciej Łukaszewicz, adwokat rodziny Moroniów. - Dla mnie nie jest to jasne. Rodzi we mnie bardzo brzydkie podejrzenia. Myślę, że prokuratura olała tę sprawę od samego początku. Gdyby to był zwykły wypadek, a oni nie byliby pijani, to ja bym nie dochodziła do prawdy, który z nich siedział za kierownicą. Ale o nie byli trzeźwi – wyjaśnia matka ofiary. Dominik K. nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Polonez, którym jechał, należał do jego ojca. - To nie syn prowadził. Wiem to od syna, od ludzi, którzy tam byli. Wiem po śladach, od policjantów, którzy byli na miejscu. A dlaczego ma czuć się odpowiedzialny za jego śmierć? A co, on prowadził samochód? Ja mogę tylko ubolewać, bo straciłem w tym wypadku samochód i nie mam od kogo za to dostać odszkodowania - powiedział Andrzej K., ojciec Dominika K. Gdy dziennikarze UWAGI! zainteresowali się sprawą, a adwokat złożył zażalenie, prokuratura postanowiła, że jeszcze raz przeprowadzi śledztwo. - Prokuratura próbuje nam wmówić, że można wsiąść za kierownicę samochodu po pijaku. Zmiażdżyć kogoś życie w sposób brutalny i kretyński a my wszyscy mamy się z tym zgodzić. Otóż nie – mówi Maciej Łukomski, filmowiec, przyjaciel Marciusza Moronia.