Przed chwilą 58-letni Stanisław Belski odzyskał głos, twarz i ludzką godność. Po ośmiu latach pełnych cierpienia i bezradności udało mu się opuścić piekło zamkniętego oddziału szpitala psychiatrycznego w Rybniku. Tu, za kratami, dotychczasowe życie mężczyzny po prostu przestało istnieć. Stał się jednym z chorych psychicznie pacjentów, który w dodatku uparcie zaprzecza swojej chorobie. - W szpitalu jest pan całkowicie bezbronną osobą. Pana słowo przeciwko słowu lekarzy… To się nie może udać. Nie ma pan żadnych praw tak naprawdę - mówi reporterowi UWAGI! mecenas Piotr Wojtaszak.
Kiedy Stanisław Belski opuszcza szpital psychiatryczny w Rybniku, czeka na niego spora grupka dziennikarzy. Pytają o samopoczucie i o to, czy ma poczucie niesprawiedliwości. - Oczywiście - odpowiada Belski. Potwierdza, że owszem, będzie się domagał zadośćuczynienia. Jakie ma plany na teraz? - Chciałbym pojechać na wakacje - odpowiada. Podkreśla, że jest bardzo wdzięczny swojemu mecenasowi. I odjeżdża.
Ile było kawy?
Dziesięć lat temu, decyzją sądu, Stanisław Belski został skierowany na przymusowe leczenie w szpitalu psychiatrycznym po tym, jak prokurator i biegli uznali, że był niepoczytalny w momencie popełnienia przestępstwa i może je popełnić ponownie. Przestępstwem była drobna kradzież sklepowa.
- Po tym, jak dokonał przywłaszczenia kilku paczek kawy, został ujęty przez pracowników ochrony, zaciągnięty do pokoiku ochrony i tam pobity. Między pracownikami sklepu wywiązała się dyskusja ile tej kawy musi być, żeby przekroczyć kwotę 250 zł, bo to była kwota graniczna między wykroczeniem a występkiem - relacjonuje mecenas Belskiego. Ostatecznie mężczyzna został oskarżony o to, że dokonał zaboru mienia na kwotę 327 zł. - To jest reklamówka, może nawet dwie reklamówki kawy! Jak miałby je wynieść między kasami? Myślę, że tego nikt nie sprawdził - mówi mecenas.
8 lat w na oddziale
To właśnie tłumaczenia Belskiego, że ochroniarze podrzucili mu kilka paczek kawy, by z powodu wartości łupu można mu było przypisać przestępstwo zamiast wykroczenia, psychiatrzy uznali za przejaw "urojeń". Nikt nie sprawdził, czy mężczyzna mówi prawdę. Gdy kilka miesięcy temu zainteresowaliśmy się sprawą, a walkę o uwolnienie pana Stanisława podjął krakowski adwokat Piotr Wojtaszak, dzięki jego pomocy udało nam się porozmawiać z pacjentem za szpitalnymi kratami.
Od jak dawna tu jest? - Od 31 marca 2008 roku - odpowiedział, bez namysłu. - To był dla mnie szok. Wszędzie wszystko okratowane, pozamykane, nie można rozmawiać - wspominał swoje początki w szpitalu. Czy kiedykolwiek zachowywał się agresywnie? Twierdzi, że nie.
A jednak zapisano mu to w papierach. Pracował wtedy w szpitalnej stołówce, jako kelner. Zasady są jasne: kiedy pacjenci kończą jeść, trzeba im zabrać talerze. Jeden z hospitalizowanych nie chciał oddać Belskiemu swojego talerza. - Zaczęła się utarczka słowna i napisano mi wtedy, że jestem agresywny - opowiedział nam Belski.
Bezkrytycznie powielane wnioski
W myśl prawa, co najmniej raz na pół roku, lekarze powinni przygotować opinię o stanie zdrowia pacjenta. Sąd decyduje wtedy o jego wyjściu na wolność lub dalszej detencji. W praktyce sędziowie za każdym razem bezkrytycznie powielali wnioski psychiatrów, że Belski musi pozostać za kratami, bo twierdzi, że jest zdrowy, co ich zdaniem oznacza "że choroba nadal trwa". - Było mi bardzo ciężko pogodzić się z rzeczywistością - mówił nam, będąc jeszcze w szpitalu, Belski.
Lekarze relacjonowali sądowi, że jest nieaktywny, nie współpracuje. Czy w szpitalu płakał? - Na szczęście jeszcze nie. Nie było powodu - zaprzeczał. Twierdził nawet, że po czasie przyzwyczaił się do życia za szpitalnymi kratami. - Tutaj nie ma innej możliwości. Musiałem się przyzwyczaić. Co innego można zrobić? Głowę o mur rozbić? - mówił nam.
Elektrowstrząsy i psychotropy
W szpitalu psychiatrycznym w Rybniku poddawano go elektrowstrząsom. Podłączanie mózgu pacjenta do prądu o wysokim napięciu to kontrowersyjna forma terapii stosowana tylko w przypadku ciężkich zaburzeń psychicznych. Po dwóch z zaplanowanych dziesięciu sesji elektrowstrząsów pacjent Belski kategorycznie odmówił udziału w dalszych zabiegach. - Podczas niego czułem potworny ból i bałem się paraliżu. Potem czułem się koszmarnie. Traciłem świadomość. Nie wiedziałem, gdzie jest mój stolik, moja sala. Nie wiedziałem nic – opowiadał nam.
Dalszych elektrowstrząsów udało mu się uniknąć. Tortury, jaką jest ciągłe przyjmowanie przez zdrowego człowieka leków psychotropowych, już nie. - Czułem się po nich tragicznie. Nie mogłem jeść, schudłem 10 kilo - opowiadał nam.
"Zmarnowali mi 11 lat życia!"
Stanisław Belski nie jest jedynym, który nigdy nie powinien trafić do szpitala psychiatrycznego. W ostatnim czasie walkę o wolność wygrało dwóch innych pacjentów rybnickiego szpitala. Obaj trafili tam za rzekome groźby i po wielu latach za kratami udowodnili swą niewinność, a Sąd Najwyższy orzekł, że kierując ich na tzw. detencję rażąco złamano prawo. W czasie gdy byli w szpitalu, ich domy rozgrabiono. Obaj do dziś próbują na nowo ułożyć sobie życie i nie jest to łatwe.
Feliks Meszka wciąż nie potrafi samodzielnie zjeść dziś zupy. W szpitalu karmiła go pielęgniarka. - To wszystko przez to trzęsienie się rąk po psychotropach! Zmarnowali mi 11 lat życia! - mówi Meszka. Czego najbardziej brakowało mu w szpitalu? - Wolności - odpowiada natychmiast.
Krystian Broll, drugi pacjent rybnickiego szpitala, mówi, że brak wolności mógłby nawet wytrzymać. Najgorszą męką były dla niego psychotropy. - One sprawiają, że człowiek się zamienia w roślinę, mówiąc delikatnie - mówi mężczyzna.
Tylko raz wyszedł ze szpitala
- Te przypadki pokazują, jak niedoskonały jest w Polsce system orzekania środków zabezpieczających i system kontroli sądowej nad wykonywaniem ich - ocenia mecenas Piotr Wojtaszak.
Stanisław Belski mógł wyjść na wolność miesiąc wcześniej, ale sprawy uwięzionych na detencji pacjentów dla nikogo nie są priorytetem. Podczas tych dziewięciu lat Belski tylko raz był poza szpitalem. - W kinie. Z terapeutami. Innej możliwości nie ma - mówił nam, gdy był jeszcze na oddziale. Opowiadał, że w szpitalu psychiatrycznym czas wydaje się zatrzymywać. Wszystko odbywa się według regulaminu. Stale tak samo. Totalna monotonia. On starał się trzymać w ryzach, prowadząc kalendarz. - Kiedy rozmawiam z rodziną, pytam jaki jest dzień, który mamy rok - opowiadał.
"Nagle ozdrowiał"
Mecenas Wojtaszak podkreśla, że kiedy zajął się sprawą, Belski "nagle ozdrowiał". - Lekarze wysłali do sądu pozytywną opinię. I okazało się, że to zdrowa osoba! – mówił. Sąd uchylił środek zabezpieczający w postaci umieszczenia w zamkniętym zakładzie. Już kilka godzin później Stanisław Belski mógł w końcu opuścić rybnicki szpital. Zostało tam jednak wielu uwięzionych pacjentów, którym los ani psychiatrzy nie dali do tej pory żadnej szansy.
Mecenas Wojtaszak odbiera telefony od kolegów z całej Polski, którzy opowiadają mu o przypadkach podobnych, jak ten Stanisława Belskiego. - Może ich być kilkanaście, być może nawet kilkadziesiąt - mówi.
Tomasz Patora w ciągu ostatnich trzech miesięcy przyglądał się losom wielu pacjentów skierowanych przymusowo przez sądy do szpitali psychiatrycznych. Koszmarny obraz systemu, który może wciągnąć w swe tryby i zmiażdżyć każdego z nas bez względu na stan zdrowia, przedstawimy wkrótce w programie "Superwizjer".
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem - czekamy na Wasze zgłoszenia. Wystarczy w mediach społecznościowych otagować swój wpis (z publicznymi ustawieniami) #tematdlauwagi. Monitorujemy sieć pod kątem Waszych alertów.