Nie żyje 6-letni Maksymilian ze Zduńskiej Woli. Zarzuty usłyszeli matka i jej partner. Dlaczego doszło do tragedii?
- Ustalono, że zgon dziecka miał związek ze stosowaniem wobec niego przemocy. Z oględzin ciała wynikają obrażenia o różnym charakterze i różnych datach powstania. Decydujące będzie ustalenie, które z tych obrażeń miało wpływ na zgon dziecka – mówi Witold Hejmanowski z Prokuratury Rejonowej w Zduńskiej Woli.
- Tragedia jest niebywała, myślę, że każdy rozsądny człowiek jest poruszony tym co się wydarzyło – dodaje prokurator Witold Hejmanowski.
Zarzuty dla matki Maksymiliana i jej partnera
Kiedy byliśmy na miejscu 7 maja, prokurator i policyjni technicy wciąż pracowali w mieszkaniu, w którym doszło do tej niewyobrażalnej tragedii.
Wcześniej o 7 rano matka 6-letniego Maksa, którego wychowywała ze swoim partnerem, zadzwoniła do pogotowia mówiąc, że jej syn nie oddycha. Pomimo reanimacji chłopca nie udało się uratować. Ze wstępnych ustaleń wynika, że dziecko w nocy zostało pobite. Konkubent i matka zostali zatrzymani przez policję.
- Podejrzany usłyszał zarzut zbrodni zabójstwa 6-letniego Maksymiliana – mówi Jolanta Szkilnik z Prokuratury Okręgowej w Sieradzu. I dodaje: - Z uwagi na to, że podejrzany wcześniej odbywał kary pozbawienia wolności, był karany za przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu, zbrodnia ta jest popełniona w warunkach powrotu do przestępstwa, tak zwanej multirecydywy.
Podejrzany nie przyznał się do stawianego zarzutu.
- Przedstawił swoją wersję wyjaśnień, którą będziemy w dalszym toku weryfikować procesowo – zapowiada prokurator Jolanta Szkilnik.
Matce 6-latka prokurator przedstawił natomiast zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem poprzez niereagowanie na przemoc ze strony konkubenta oraz nieudzielenie synowi pomocy. Kobieta złożyła wyjaśnienia i przyznała się do winy.
- To jest szok. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Nie mieści się w głowie, jak można skrzywdzić tak małe dziecko – mówi pani Elżbieta.
- To naprawdę było uśmiechnięte i radosne dziecko, którego wszędzie było pełno. Był bardzo energiczny – wspomina pan Maksymilian, który dwa razy opiekował się chłopcem.
- Przede wszystkim oni nie zajmowali się tym dzieckiem. Z tego co zauważyłem będąc w ich mieszkaniu, to dziecko miało tylko im nie przeszkadzać – dodaje pan Maksymilian.
Mężczyzna przekonuje, że nie widział śladów przemocy u dziecka.
- Dziś zdałem sobie sprawę, że nigdy tego chłopca nie widziałem w krótkim rękawku - mówi pan Maksymilian.
Problemy z sąsiadami
Paulina M., razem z synem i swoim nowym partnerem Danielem S. wprowadzili się do mieszkania, gdzie rozegrał się dramat, zaledwie kilka tygodni temu. Wcześniej mieszkali w innym miejscu. Tam sąsiedzi bali się 28–latka.
- Jej partner robił dużo problemów. Zastraszał mnie. Mówił, że jego znajomi mnie pobiją. Strzelał z wiatrówki na podwórku. Sąsiadowi odłączył prąd, odciął kable przy liczniku, a nam wyłączał korki. Robił to prowokując, żeby był kontakt między nim, a nami – uważa pan Przemysław.
- Powiedzieliśmy Paulinie, że biorąc pod uwagę, jak on się zachowuje, to nie jest najlepszy partner dla niej. Natomiast ona twierdziła, że bardzo go kocha i dziecko zaczęło mówić do niego tato. I że buduje z nim świetną relację – dodaje pan Przemysław.
- W pewnym momencie swoje okna zasłonili firankami i kocami, jakimiś ciężkimi zasłonami. Do tego postawili meble tak, by zasłonić widoczność całego mieszkania. To było dziwne, ale oni pokłócili się tutaj ze wszystkimi – opowiada pani Marta, sąsiadka zatrzymanych.
- Małego Maksymiliana widzieliśmy bardzo rzadko – dodają sąsiedzi.
Sąsiedzi pary twierdzą, że w związku z awanturami, jakie wszczynał Daniel S., wiele razy wzywali policję oraz że konflikt się nasilał. Pod tym adresem mieli też pojawiać się pracownicy socjalni z MOPS-u. Paulina M. i Daniel S. nie byli jednak podopiecznymi ośrodka. Wizyty miały mieć związek z przeszłością matki chłopca, która we wcześniejszym małżeństwie była ofiarą przemocy.
- Po wprowadzeniu się tego mężczyzny pojawiła się opieka społeczna pytać, co to jest za człowiek. Powiedzieliśmy im, że to niebezpieczny człowiek. I żeby dziecko lepiej nie przebywało w jego towarzystwie. To było chyba pod koniec lutego – mówi pani Marta.
Co na to pomoc społeczna?
- Nie było żadnych zgłoszeń w związku z tym związkiem, w którym funkcjonowała od kilku tygodni czy kilku miesięcy – twierdzi Krzysztof Bejmert z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Zduńskiej Woli.
A co informacją od sąsiadki, która miała zgłaszać sprawę?
- Nie mam takiej wiedzy. Jeszcze wczoraj przeglądałem dokumentację i nie ma odnotowanych żadnych wizyt, żadnej interwencji, ani żadnych zgłoszeń – przekonuje Krzysztof Bejmert. - Pracownicy socjalni są osobami empatycznymi, wyczulonymi na krzywdę, a szczególnie na krzywdę dzieci. Po wydarzeniach, które działy się w ostatnich latach czy miesiącach, z całą pewnością nikt by takiej sytuacji nie zbagatelizował – zapewnia Krzysztof Bejmert.
Na miejsce została wezwana policja
Matka 6-latka i jej partner w końcu wyprowadzili się i wynajęli kolejne mieszkanie. Bardzo szybko również tam dali się poznać. Agresja i awantury nie były jedynymi problemami, z jakimi borykała się ta para.
- To byli narkomani, rzucało się to od pierwszego spojrzenia. Wczoraj, jak ich mijałem o 22:30, to pan Daniel wyglądał na ewidentnie naćpanego – zaznacza pan Maksymilian.
Chodzi o noc, kiedy zginął miał zginąć 6-latek.
- Oni wracali w stronę mieszkania sami, bez dziecka, a światła w ich mieszkaniu były zgaszone – podkreśla.
Mężczyzna miał też informować policję 2 maja w nocy, po 23, bo jak twierdzi, widział parę - z dzieckiem pod opieką - pod wpływem środków odurzających. Według policji zgłoszenie nie było wiarygodne, bo mężczyzna tam nie mieszka, a z Danielem S. był skonfliktowany. Nie odbierał też telefonów od dyżurnego, który próbował się do niego dodzwonić. Pomimo tego policja wysłała patrol.
- Rzeczywiście było zgłoszenie z 2 maja dotyczące nieprawidłowego sprawowania opieki nad dzieckiem. Zgłoszenie dotyczyło tego, że matka dziecka jest pod wpływem alkoholu i zajmuje się dzieckiem. Policjanci byli na miejscu, ale nie było możliwości dostania się do mieszkania. W korytarzu było cicho, nie było słychać żadnych dźwięków czy głosów – mówi Katarzyna Biniaszczyk z Komendy Powiatowej Policji w Zduńskiej Woli.
A policjant dostał się na klatkę?
- Tam rzeczywiście jest domofon i policjant mimo wielokrotnego dzwonienia nie było możliwości wejścia – stwierdza Katarzyna Biniaszczyk z Komendy Powiatowej Policji w Zduńskiej Woli.
Policja twierdzi, że w tych okolicznościach nie można było wejść do mieszkania siłą oraz że wcześniejsze wezwania do mieszkania Pauliny N. i Daniela S. okazywały się bezzasadne.
Autor: wg
Reporter: Jakub Dreczka