Było spokojne niedzielne przedpołudnie. W jednym z gdańskich supermarketów zakupy robiło kilkaset osób. Nagle ochrona zauważa pożar. Momentalnie sklep zasnuwają kłęby toksycznego dymu. - Sytuacja była poważna. Nie mogliśmy sami sobie z nią poradzić. Było bardzo duże zadymienie i wysoka temperatura. Paliły się chipsy, które wybuchały. Pękały słoiki z sosami do chipsów. Wszystko fruwało w powietrzu. Pracownicy nie mogli blisko podejść, żeby zlokalizować ogień – mówi Dariusz Rutyński, dyrektor supermarketu. W sklepie rozprzestrzeniał się toksyczny dym, który nie tylko ograniczał widoczność. Był także szkodliwy dla osób, które go wdychały. - Nie wpuszczono nas do środka ze względu na warunki tam panujące. Strażacy chodzili w specjalistycznym sprzęcie. Doprowadzono do nas pięć osób, które zostały zatrute dymem i oparami wydzielającymi się w trakcie spalania – powiedziała Marta Gronkiewicz, lekarka pogotowia ratunkowego w Gdańsku. Całe zdarzenie zarejestrowały kamery w supermarkecie. Na zdjęciach widać, że stoisko z chipsami nie zapaliło się samo. Ogień podłożyli kilkunastoletni chłopcy. Ochrona zauważyła, że dzieci przez kilkadziesiąt minut bez koszyków kręciły się po sklepie. - Prawdopodobnie dokonali kradzieży, a później próbując wyjść z marketu z towarem, podpalili chipsy. Mieli nadzieję, że jeśli tu się zacznie coś dziać, to będzie im łatwiej opuścić market. Bezmyślność chłopców omal nie doprowadziła do tragedii. W momencie pożaru w sklepie było ok. 250 osób. Straty supermarketu to 100 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć koszty akcji gaśniczej. Zdjęcia ze sklepowych kamer dla policji będą głównym materiałem dowodowym. Ten wybryk może się zakończyć dla dwóch nastolatków nawet umieszczeniem w domu poprawczym.