Jackiem R. z Zabrza nasi reporterzy zajmowali się już kilkakrotnie. Lekarz stosował podczas porodów tzw. chwyt Kristellera, czyli ucisk na brzuch rodzącej kobiety. Metoda ta już od dwudziestu lat nie jest stosowana przez położników. Tymczasem Jacek R. robi to z nagminnie. W ten sposób okaleczył co najmniej kilkoro dzieci. Trójka noworodków nie przeżyła. Izba Lekarska od kilku lat miała sygnały o praktykach Jacka R., ale tylko raz wszczęła postępowanie. Jednak na wyznaczone 11 stycznia posiedzenie sądu lekarz nie stawił się, bo rzekomo był chory. Jak się okazało, choroba nie przeszkodziła mu w pójściu do pracy. Bezkarność Jacka R. jest zadziwiająca. Żaden ze śląskich lekarzy nie chce głośno mówić o jego karygodnych błędach. Nawet kolega Jacka R., który złożył na niego skargę do Izby Lekarskiej o fałszowanie dokumentacji medycznej jednej ze swych ofiar, wycofał ją po dwóch miesiącach. Tłumaczył to z rozbrajającą szczerością... solidarnością zawodową. Dopiero 30 stycznia w końcu odbyła się w sądzie lekarskim rozprawa przeciwko ginekologowi. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej zarzucił mu zaniedbania w sprawie Katarzyny Konczelskiej. Kobieta powinna urodzić przez cesarskie cięcie, jednak lekarz przez kilka godzin wypychał jej dziecko z brzucha. W efekcie doszło do niedotlenienia. Dziewczynka do końca życia będzie kaleką. Opinia biegłych wskazywała na ewidentny błąd lekarza. Nie pierwszy zresztą. Szpital, w którym poprzednio pracował Jacek R. dyscyplinarnie zwolnił go z pracy. Powodem były liczne skargi ze strony pacjentów, a także przegrany proces przed sądem cywilnym wytoczony przez jedną z matek, która straciła przez lekarza dziecko. Tymczasem sąd lekarski ukarał lekarza... naganą. Tym samym Jacek R. może dalej przyjmować pacjentki w swoim prywatnym gabinecie. On sam w ogóle nie poczuwa się do winy. Zapowiedział odwołanie się od wyroku sądu lekarskiego.