Dziesiątki policjantów, psy tropiące i mieszkańcy z przerażeniem obserwujący każdego obcego. Ludzie ze wsi Żółkiewki, gdzie mieszkał Marian D., dobrze pamiętają zbrodnię sprzed 16 lat. To tu w lesie znaleziono ciało 18-letniej Stanisławy, która przyjechała do domu na ferie. Policyjna sekcja wykazała, że przed śmiercią została brutalnie zgwałcona. Jednak prawdziwy szok wywołała informacja o tym, kto był sprawcą. Policja nie miała wątpliwości, że tę straszną zbrodnię popełnił brat Stasi - Marian. Marian D. nie trafił jednak do więzienia. Biegli sądowi uznali, że jest niepoczytalny i umieścili go na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego w Radecznicy. Jak to możliwe, że człowiek, który ma na koncie morderstwo i gwałt na własnej siostrze, zdołał uciec z oddziału zamkniętego? Okazuje się, że ten niebezpieczny pacjent miał dużą swobodę. Wcześniej kilka razy oddalał się z obszaru szpitala. Potwierdzają to mieszkańcy, którzy widywali Mariana D. przechadzającego się po okolicy. Gdy zniknął, szpital cały dzień zwlekał z powiadomieniem policji o jego ucieczce. Mało tego, dyrekcja szpitala po zniknięciu Mariana D. uspokajała, że nie ma obaw. Według dyrekcji był to wzorowy, spokojny pacjent. Przeczą temu jednak oficjalne dokumenty szpitala. Lekarze pisali w nich, że Marian D. jest agresywny. Napięcie rosło. Policja szukała po omacku. Na szczęście jednak, po tygodniu intensywnych poszukiwań, Marian D. wpadł w ręce funkcjonariuszy. Jechał spokojnie drogą na rowerze. Skąd go wziął? Nie wiadomo.