Łódzka policja w ciągu jednego wieczora odebrała szereg zgłoszeń o serii napadów. Doszło do nich w okolicy osiedla Zarzew na łódzkim Widzewie. Ofiary miały ciężkie rany zdane długim nożem. - To był krwawy szlak sprawców – mówi podinspektor Magda Zielińska, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. – Ataki zaczęły się około 18.40. Dwóch młodych mężczyzn zaatakowało 34-letniego mężczyznę. Przyłożyli mu nóż do krtani, zażądali torby, w której znaleźli kilka złotych, i zadali kilka ciosów nożem. Następną ofiarą był 60-latek. Napadli go 20 minut później. Poraniony starszy mężczyzna z ciężkimi ranami brzucha trafił do szpitala. Operowano go, żyje, jest w stanie ciężkim. Kolejnej ofiary nie udało się uratować. Napadnięty w momencie, gdy parkował samochód w garażu 36-latek zmarł mimo prób reanimacji podjętych przez lekarzy. Zabitym był Ormianin, od kilku lat legalnie zajmujący się w Polsce handlem. Osierocił dwójkę dzieci. Ostatnią ofiarą była 53-letnia salowa ze szpitala im. Kopernika. Od roku jest wdową i mieszka sama z 23-letnią córką. Feralnego wieczoru wracała z dyżuru w szpitalu. - Było ich dwóch, w dresach z kapturem – mówi pani Maria. – Ktoś złapał mnie za szyję, błysnął nóż, usłyszałam – cicho bądź, suko. Wyrwali jej torbę, w której znaleźli banknot 10-złotowy. Już potem pani Maria została dwukrotnie ugodzona nożem w plecy i jeszcze kopnięta. W czasie tego napadu pijany napastnik przypadkiem rozciął sobie nożem dłoń. Z krwawiącą ręką udał się z kolegą na pogotowie, gdzie podając swoje dokumenty zarejestrował się. Tam nagrała ich kamera monitoringu. - Na początku byli spokojni – mówi Danuta Szymczykiewicz, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi. – Kiedy zobaczyli, że na wizytę czeka bardzo dużo ludzi, mężczyzna ranny w rękę starał się wymusić przyjęcie poza kolejnością. Na sprzeciw lekarza zareagował agresją, ubliżał lekarzowi i pacjentom, chciał zdemolować pomieszczenie. Uspokoiła go ochrona. Jego kolega został wyproszony, a on po upływie półtorej godziny opatrzony przez lekarza poszedł do domu. Przypadkiem natknął się na niego patrol policji. Zakrwawione ubranie i zabandażowana ręka wzbudziły podejrzenia. Na pytania policjantów pijany mężczyzna nie potrafił składnie odpowiadać, pogubił się i w końcu przyznał do zbrodni. Sprawcami okazali się 20-letni Paweł G. i dwa lata starszy Wojciech P. G. był już notowany za rozboje, pobicia, paserstwo, niszczenie mienia i groźby karalne. Jedna jego siostra jest w domu dziecka, druga w domu poprawczym. Matka nie pracuje i nie chce rozmawiać o synu, który wskazał policjantom miejsce ukrycia narzędzia zbrodni – kuchennego noża. Kiedy znaleziono go pod kamieniem, były na nim ślady krwi. O drugim napastniku 22-letnim Wojciechu P. niewiele wiadomo. Nie ma stałego miejsca pobytu ani zatrudnienia. Zeznał, że jest ogrodnikiem, a jego rodzice nie żyją. Razem z Pawłem G. od lata pomieszkiwali u kolegi na osiedlu Zarzew. Od śmierci dziadków właścicielem mieszkania jest 24-letni Daniel G., który urządzał tam huczne libacje i stamtąd właśnie bandyci wyruszyli z nożem zdobyć pieniądze na alkohol. Z nożem chodzili już wcześniej. - To była melina nie z tej ziemi – mówi sąsiadka Daniela G. – Meble wyrzucali przez okno. Ludzie bali się odzywać, nawet nie patrzyli na to. Jeden pan powiedział mi – jak się do nich odezwać, jak jeden chodzi z takim nożem. Policja, poinformowana przez administrację budynku, wiele razy interweniowała w tym mieszkaniu. Teraz obaj sprawcy bandyckich napadów są w areszcie. 20-letniemu Pawłowi G., który dźgał nożem, grozi dożywocie. 22-letni Wojciech P. podejrzany o cztery rozboje, zagrożony jest karą 15 lat więzienia.