Do wypadku doszło 15 września na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie. Na szerokiej i niemal pustej w nocy jezdni rozpędzony volkswagen uderzył w tył prawidłowo jadącego forda, którym do domu wracała czteroosobowa rodzina.
- Jak dojechałem na miejsce, to jedna z osób była już przykryta workiem, to był 37-latek. Kobieta i dzieci były w karetkach, ich stan był ciężki – mówi dziennikarz Łukasz Rytel – Miejski Reporter.
W ułamku sekundy życie jadącej fordem rodziny zmieniło się w koszmar. 37-letni mężczyzna zginął na miejscu. Jego żona oraz dzieci – 8-letnia dziewczynka i 4-letni chłopiec - w ciężkim stanie trafili do szpitala.
Tragiczny wypadek na Trasie Łazienkowskiej
Volkswagenem, który uderzył forda, jechało czterech młodych mężczyzn i 20-letnia kobieta – Paulina, która została ranna. Za nimi, kolejnym samochodem, jechali ich znajomi. Zdaniem policjantów auta mogły się ścigać. Po zderzeniu wszyscy mieli wspólnie ustalać fałszywą wersję zdarzeń, a kierowca uciekł.
- Wzięłam telefon i dzwonię do niego. Zapytałam: „Co z Pauliną?”, a on: „Co mam pani powiedzieć?” Mówił, że zabił człowieka, on już wiedział. Zapytałam: „Jakiego człowieka? Co się stało?”. Padło, że on zabił człowieka i ucieka. Zapytałam, co z moją córką, jakiego człowieka zabił. On się rozłączał – opowiada matka Pauliny.
Choć 20-latka z volkswagena wymagała natychmiastowej pomocy, to żaden z mężczyzn jej nie udzielił. Co więcej, mieli odganiać świadków, którzy chcieli pomóc kobiecie.
- Jeden ze świadków, to była kobieta, podbiegła do Pauliny z apteczką, a oni do niej „Wyp… od niej” – przytacza matka Pauliny.
- Osoby te, nie dość, że nie udzieliły pomocy, to również uniemożliwiały udzielenie pomocy jednej z pasażerek, która była pokrzywdzona, wręcz odganiały osoby, które proponowały pomoc, które chciały udzielić pomocy – potwierdza Piotr Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Taki był plan, że zwalą na Paulinkę, że to ona prowadziła. Twierdzili, że pewnie nie przeżyje. A jemu kazali sp…, Łukaszowi – dodaje matka Pauliny.
26-letni Łukasz poznał 20-letnią Paulinę, na stałe mieszkającą z matką w Szwecji, zaledwie kilka miesięcy temu podczas wizyty dziewczyny w Polsce.
- Parą byli bardzo krótko, gdzieś od początku sierpnia – mówi matka Pauliny. I dodaje: - Ja tego Łukasza w ogóle nie znałam, przyleciał do Paulinki 1,5 tygodnia temu. Był bardzo grzeczny, miły, sympatyczny. Pytałam, czym się zajmuję, powiedział, że ma swoją wypożyczalnię aut. Zapytałam Paulinkę: „Po co ci chłopak w Polsce? Mieszkasz w Szwecji”. Wydaje mi się, że ona nie wiedziała, jakim on jest człowiekiem, czym się zajmuje, bo raczej nie związałaby się z nim.
Kim jest Łukasz Ż., który jechał volkswagenem na Trasie Łazienkowskiej?
Kim naprawdę jest Łukasz Ż.? Dotarliśmy do wieloletniej znajomej mężczyzny, która zgodziła się o nim opowiedzieć.
- W ogóle nie zdziwiło mnie, że to on. Jak się prowadzi taki tryb życia, jeździ się samochodem w taki sposób przez tyle lat, to w końcu musi stać się tragedia – usłyszeliśmy.
- Kilka razy tracił prawo jazdy. Za jazdę pod wpływem, za nieprzepisową jazdę. Wiem, że kiedyś staranował płot i wjechał na czyjąś posesję. Poszedł wtedy za to siedzieć – dodaje nasza rozmówczyni.
- Miał pieniądze i zawsze bardzo obnosił się z tym, że je ma. Zawsze miał dużo gotówki przy sobie. Wiem, że samochody zmieniał kilkakrotnie. Były to drogie fury - opowiada.
Czym Łukasz Ż. się zajmował?
- Według mnie był dilerem, ponieważ zawsze miał przy sobie bardzo duże ilości kokainy, a to jest drogi narkotyk – przypuszcza nasza rozmówczyni.
- Myślę, że córka nie znała jego przeszłości – uważa matka Pauliny. I dodaje: - Ona jest najwspanialszą córką na świecie, moją przyjaciółką, nie tylko córką. Po prostu trafiła na złego człowieka.
- Pamiętam, że była impreza, na której rzucił się plecami na stół, łamiąc go. Był bardzo agresywny.
- Wyróżniał się. Drogo ubrany gościu, który ma ze sobą dużo pieniędzy i cały czas wlewa w siebie alkohol, cały czas sypie wszystkim kreski z koksu, a do tego jest głośny, wysoki. Zawsze zwracał uwagę – mówi nasza rozmówczyni.
Paulina przyleciała ze Szwecji z matką i Łukaszem Ż.
O tym, że Paulina znalazła się w pędzącym Trasą Łazienkowską volkswagenie zdecydował przypadek. Kilka dni wcześniej Łukasz Ż. odwiedził dziewczynę w Szwecji i razem z nią i jej matką przyleciał do Polski dwa dni przed wypadkiem.
- Przylecieliśmy w trójkę, bo rodzina zrobiła mi 40. urodziny – mówi matka Pauliny.
- Jest na nią bardzo duży hejt. Życzą jej śmierci, żeby zdechła. Z jakiej racji? Przecież ona nikomu nie chciała zrobić krzywdy. To nie ona prowadziła – zaznacza matka 20-latki i przyznaje: - Ja też w środku jestem na nią zła, bardzo, ale niech nas nie hejtują, bo my też cierpimy. Ich było trzech, ona była jedna.
Prokuratura: To była zorganizowana akcja
Łukasz Ż. po wypadku kontaktował się z matką Pauliny.
- Całą niedzielę do mnie wydzwaniał. Że on ucieka, do Hiszpanii. (…) Ostatni telefon, jaki od niego odebrałam, był chyba około godz. 6-7. Krzyczałam do niego, a on: „Co pani na mnie krzyczy, to nie jest moja wina, to nie ja prowadziłem!”. Przeklinałam do niego, mówiłam: „Ty 20 minut temu sam się przyznałeś. Co ty k… robisz?”. On się przyznał, że prowadził, mam to w wiadomościach w telefonie – opowiada matka Pauliny.
Łukasz Ż. uciekł, ale nie – jak zapowiadał – do Hiszpanii, lecz do Niemiec. Pięć dni po wypadku zgłosił się do szpitala w Lubece, bo rany których sam doznał podczas zderzenia, wymagały lekarskiej pomocy. Medycy powiadomili policję, a ta zatrzymała mężczyznę. Łukasz Ż. czeka na ekstradycję do Polski, a prokuratura zapewnia, że w przypadku Niemiec z przekazaniem mężczyzny polskiemu wymiarowi sprawiedliwości nie będzie kłopotów.
Autor: wg
Reporter: Tomasz Patora