Wjechał w samochód, którym podróżowały cztery osoby. Gdy ten wpadł do rowu, wyszedł z auta i zaczął strzelać

Głowno
Co wydarzyło się w Głownie?
Jechał za autem pani Anny, potem zaczął celowo uderzać w jej samochód. Za trzecim razem auto kobiety przekoziołkowało i wpadło do rowu. Ale to nie był koniec, po chwili Dawid M. zaczął strzelać. Tylko w Uwadze! nieznane dotąd kulisy tragedii, do której doszło pod Łodzią.

- Podchodził do nas i cały czas strzelał. Zaczęłam krzyczeć, że w samochodzie jest Jasio, czyli nasze wspólne dziecko. W tym momencie strzelił w szybę obok Jasia. Kopnął nogą szybę i mówi: „Jasio wychodź”. Jasio zapytał, czy na pewno go nie zabije. Powiedział, że nie. Wyciągnął go. W tym momencie moja córka wystawiła głowę przez okno i również zapytała, czy jej nie zabije. On ją wyciągnął i powiedział, że zabije matkę i jego – relacjonuje pani Anna.

Tragedia pod Łodzią

Sceny jak z filmu rozegrały się w sobotni wieczór na drodze koło Głowna pod Łodzią. 39-letnia Anna z partnerem Adamem i dwójką dzieci wracali autem do domu, gdy nagle za nimi pojawił się pędzący mercedes. Jego kierowca zaczął celowo uderzać samochodem w tył toyoty pani Anny. Za trzecim razem auto przekoziołkowało, wpadło do rowu i zatrzymało się na dachu.

- Wyciągnął dzieci i zaczął celować w moją stronę. Widziałam tylko lufę. Zaczął pytać: „Gdzie on jest?”. Adam wyszedł przez otwarte drzwi i chciał zajść Dawida od tyłu. Jak ten się zorientował, to niestety Adam był już w zbyt bliskiej odległości. I zaczął uciekać – opowiada pani Anna.

Gdy pan Adam uciekał przed Dawidem M., na miejsce przyjechała znajoma pani Anny ze swoim chłopakiem. 

- Pierwsze, co sobie pomyślałam, to, że oni zderzyli się z jakimś łosiem. Zdążyłam otworzyć drzwi i Ania zaczęła mówić, by dzwonić na policję, bo Dawid strzela do Adama – przywołuje słowa koleżanki pani Karolina.

- Wzięłam dzieci i zaczęliśmy biec najszybciej jak się dało, w największą gęstwinę w lesie, by tam się schować. Tak by nie było nas widać, kiedy Dawid, by wrócił – opowiada pani Anna.

- Byliśmy przekonani, że on zaraz będzie biegł za nami. I zaczęliśmy w panice uciekać przed siebie – wspomina pani Karolina.

Uciekający dobiegli do końca lasu, tuż przy drodze stał dom.

- Jak wbiegliśmy na podwórko, to ci ludzie już stali, chyba słyszeli strzały – mówi pani Karolina.

- Powiedzieliśmy, że chcą nas zabić i ci ludzie kazali nam się schować w domu, tak zrobiliśmy. Czekaliśmy na jakąkolwiek pomoc – opowiada pani Anna.

Kim jest Dawid M.?

Koszmar na drodze to finał toksycznego uczucia 39-letniego Dawida do pani Anny, mieszkającej na tej samej ulicy w niewielkim Głownie. W przeszłości mężczyzna i pani Anna byli parą. Doczekali się wspólnego, 8-letniego dziś syna Jasia, lecz sam związek nie przetrwał próby czasu. Gdy Dawid M. coraz częściej stawał się agresywny, pani Anna zagroziła odejściem. Mężczyzna nie chciał się z tym pogodzić.

- Spałam z gazem w ręku, ponieważ on potrafił wstać w nocy i krzyczeć na cały dom, że niech go szatan opęta i nas wszystkich powyrzyna – przywołuje pani Anna. I dodaje: - Zaczął mnie zastraszać, że jak nie będę z nim, to nie będę z nikim. Że on zabije mnie, zabije tego kogoś z kim miałabym być.

Mężczyzna opuścił wspólny dom, lecz koszmar pani Anny trwał. Na zmianę - raz prosił kobietę o kolejną szansę, innym razem straszył, między innymi podpaleniem. W sierpniu zeszłego roku wtargnął do domu pani Anny z nożem.

- Popchnął mnie pod ścianę, upadłam. Córka zaczęła się drzeć: „Nie zabijaj mamy!”. Wtedy schował nóż i uciekł – przywołuje kobieta.

Dawida M. nie otrzeźwił nawet wydany przez prokuratora zakaz zbliżania. Wielokrotnie łamał go, wciąż nachodząc panią Annę i jej grożąc.

- Zaczął jeździć i znowu mnie straszyć. Kilka razy gonił mnie. Pojechałam kiedyś pod komisariat, a on za mną. Darł się na mnie, ja stałam. Dyżurny otworzył okienko, powiedział: „Cisza!”. I zamknął. Nie padło ani po co przyszliśmy, ani o co chodzi – opowiada pani Anna.

W końcu Dawid M. trafił do aresztu. Sąd skazał go między innymi na trzy miesiące więzienia i zakazał kontaktów z byłą partnerką przez kolejne pięć lat. Gdy mężczyzna siedział w więzieniu, w życiu Anny pojawił się pan Adam.

- Zachowaliśmy się w sobie. Moje dzieci, mimo że po przejściach z Dawidem miały ogromne lęki, od razu go pokochały. W jego towarzystwie wszyscy czuli się dobrze – wspomina pani Anna.

- Adam zawsze mówił, że bardzo mnie kocha. Że odda mi jedną nerkę, a jak trzeba to drugą i że może nawet życie za mnie oddać. Powtarzał to cały czas, od samego początku. Teraz sobie myślę, czy on tego nie wykrakał – zastanawia się kobieta.

Poszukiwania pana Adama, partnera pani Anny

Wróćmy do tragicznych wydarzeń pod Głownem. Gdy pani Annie i pani Karolinie wraz z dziećmi udało się uciec, do gospodarstwa, w którym się skryli przyjechali policjanci i strażacy.

- Jeden policjant zapytał o PESEL i zapytał, co się stało. Powiedzieliśmy, że trzeba szukać człowieka, który leży być może postrzelony, że może jeszcze żyje i uda się go uratować. Cały czas to mówiłyśmy. Ja widziałam, jak Dawid jakieś 2-3 metry biegł za Adamem i strzelał – zaznacza pani Anna.

- Też prosiłam, żeby go szukali. Żebyśmy szli polem, bo może on jeszcze żyje. Oni w ogóle nie byli tym zainteresowani – oburza się pani Karolina.

- Policjanci do strażaków powiedzieli: „Może by pójść szukać?”. Padło: „A, co ty kulkę chcesz w łeb? Teraz jest tam za dużo ludzi” – cytuje pani Anna.

- Czterech policjantów, 12-15 strażaków i nikt nie wyraził chęci, żeby poszukać go z nami – zaznacza pan Tomasz, brat pani Anny.

- Chodziliśmy po ciemku, z latarką w telefonie. Ja go znalazłem po półtorej godzinie szukania, leżał 200-300 metrów – dodaje pan Tomasz.

- Byłam przekonana, że on żyje. Jak ratownicy przestali go reanimować, to poszłam do nich i błagałam, żeby próbowali dalej. Ale oni powiedzieli, że on nie żyje od godziny – mówi pani Karolina.

Wstępnie stwierdzono, że pan Adam zmarł godzinę przed znalezieniem jego ciała. Oznacza to, że przez blisko czterdzieści minut po oddaniu strzałów ranny mężczyzna mógł czekać na ratunek.

Dawid M. uciekł do Łodzi

Tymczasem Dawid M. uciekł z miejsca zbrodni do pobliskiej Łodzi. Ukrył się w opuszczonym mieszkaniu swojej dawnej znajomej w jednej z kamienic w centrum miasta. Kiedy antyterroryści próbowali wejść do mieszkania, mężczyzna popełnił samobójstwo.

Czy tragedii na drodze pod Głownem można było zapobiec? Kilkanaście dni wcześniej Dawid M. zaczaił się na pana Adama tuż koło jego domu i groził mu bronią.

- Dawid wyciągnął pistolet i powiedział: „Sk… zaj… cię”. Darł się. Adam powiedział: „No to wal” i się odwrócił. Tamten schował pistolet. Następnego dnia pojechaliśmy zgłosić to na komisariacie w Głownie i… koniec tematu. To było półtora tygodnia temu – zaznacza pani Anna.

- On nie wyjechał, nie schował się pod ziemię. Poruszał się tutaj, funkcjonował, jakby chcieli, to by go złapali. I tej tragedii by nie było – uważa pani Anna.

- Mężczyzna był przez nas poszukiwany. Dążyliśmy do tego, żeby tego mężczyznę najszybciej zatrzymać – stwierdza podkom. Robert Borowski, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Zgierzu.

- Dodam, że mężczyzna nie miał stałego zameldowania – mówi podkom. Robert Borowski.

- Ja i Adam, mimo że byliśmy ze sobą rok, to byliśmy ze sobą tak zżyci jakbyśmy byli ze sobą 20 lat. Adam powtarzał, że musieliśmy znać się w innym życiu. Mówił jeszcze, że tyle czasu szukał mnie w życiu i żebym się nie martwiła, bo w przyszłym życiu też mnie znajdzie – kończy pani Anna.

podziel się:

Pozostałe wiadomości