Walka o życie

TVN UWAGA! 134347
- Czuję, że jest gorzej. Ale każdy dzień z dziećmi jest dla mnie ważny. Chciałabym żyć. Nie chcę ich zostawić – mówi Marzena Kapuściak, która samotnie wychowuje trojkę dzieci i zmaga się z nowotworem. Wielu z państwa przejętych losem kobiety pytało, jak jej  pomóc. Niestety, pani Marzena walki z chorobą jednak nie wygra.

Przypomnijmy, że 35-letnia pani Marzena walczy z rakiem szyjki macicy. Osiem miesięcy temu, w Instytucie Onkologii, skończyła chemioterapię. Znowu jednak źle się dzieje. - Z mamą jest coraz gorzej. Co trzy dni przyjeżdża karetka, żeby dać mamie zastrzyki. Nie chcę, żeby umarła – mówi Mateusz, syn Marzeny Kapuściak. Gdy pani Marzena rozpoczęła leczenie, nowotwór miał średnicę powyżej 3,5 centymetra. Czas leczenia był wydłużony, bo pacjentka przerwała terapię. Zastosowano najbardziej efektywną z terapii. - Początkowo miałam bóle brzucha po naświetlaniach i po chemii i w nogach. Teraz z brzucha ból zniknął i tylko nogi mnie bolą – przyznaje pani Marzena. Pani Marzena bierze coraz większe dawki morfiny. Kilka razy w tygodniu przyjeżdża do niej hospicjum domowe. Pomaga jej opieka społeczna i bezinteresowni ludzie. - Lekarz powiedział, że mam pięć procent szansy na wyleczenie. Ucieszyłam się, bo mam dla kogo żyć – mówi pani Marzena. Pojawiła się nadzieja: brachyterapia, czyli podanie promieniowania bezpośrednio do guza. To mogłoby zatrzymać rozwój nowotworu. Jednak kilka dni przed zabiegiem pojawił się niespodziewane komplikacje. - Nie możemy kontynuować leczenia. Powodem są powikłania. Trudno powiedzieć czy związane z napromienianiem czy postępem choroby. Tej choroby jest więcej niż przed rozpoczęciem leczenia. To pokazuje, jak jesteśmy niektórych przypadkach bezsilni. Taka choroba w 80 proc. powinna zakończyć się wyleczeniem. U tej pani, niestety, tak się nie stało - tłumaczy Norbert Piotrkowicz, onkolog, radioterapeuta z Zakładu Brachyterapii. Oznacza to, że pani Marzena nie wygra już ze swoją chorobą. - Chciałaby widzieć, jak dorastają dzieci – płacze pani Marzena. - Siostra powiedziała mi, że chciałaby, żebym zajęła się dziećmi. Ale ja już wcześniej podjęłam taką decyzję, że jeśli coś się stanie, to będę opiekować się dziećmi - mówi Celina Borowska, siostra Marzeny.

podziel się:

Pozostałe wiadomości