To była jedna z największych katastrof budowlanych w ostatnich latach w Polsce. Pół roku temu, w grudniowy wieczór wybuch gazu zmiótł z powierzchni ziemi wielokondygnacyjny dom. Setki strażaków przy udziale ciężkiego sprzętu walczyło o to, aby spod zgliszczy wyciągnąć kogoś żywego. Nie udało się. Zginęli wszyscy, przebywający w budynku. Czworo dorosłych i czworo dzieci.
Rozszczelniony gazociąg
Tragedię spowodował rozszczelniony gazociąg. Uszkodzili go pracujący w pobliżu robotnicy, którzy przewiercali ziemię, by pociągnąć kable i rury do nowobudowanego obok apartamentowca.
- Tym osobom zarzucono umyślne działanie. Podejrzani byli odpowiedzialni za przeprowadzenie prac budowalnych zgodnie z prawem i obowiązującymi pozwoleniami. Prace nie zostały przerwane mimo tego, że doszło do przewiercenia rurociągu. Nie doprowadziło to do żadnej refleksji, prace były kontynuowane. To podstawa by domniemywać, że sprawcy działali z zamiarem ewentualnym, czyli przewidywali możliwość i godzili się na jej skutki - wyjaśnia Agnieszka Michulec z Prokuratury Okręgowej w Bielsku-Białej.
Po dwóch tygodniach od wybuchu aresztowano trzy osoby. Dwóch robotników i zleceniodawcę przewiertu. Mężczyźni od pięciu miesięcy są w areszcie. Zdaniem prokuratury dowody ich winy są mocne i nie można umniejszać ich roli w wywołaniu katastrofy.
- Prace były wykonywane niezgodnie z projektem budowlanym. Projekt przewidywał prace odkrywkowe, natomiast tutaj była wiertnica. Co więcej, te prace były wykonywane niezgodnie z ustaleniami z narady koordynacyjnej, zakładającej współpracę z gazownią – dodaje Agnieszka Michulec.
Rodzinny dramat
- Pamiętam doskonale ten dzień. Nie da się o tym zapomnieć i do tego nie wracać. Kiedy wydarzyła się ta tragedia, wiedziałam, że on tam jest – wspomina pani Magdalena, żona asystenta operatora wiertnicy i dodaje: Mąż nie potrafił sobie z tym poradzić. Raz wydawało mu się, że jest w porządku, że da sobie z tym radę, a chwilę później załamywał się. Nie potrafił o tym opowiedzieć spokojnie, emocje brały górę, więcej płakał, niż mówił.
Robotnicy pracowali w firmie z Bielska–Białej. Próbowaliśmy umówić się z jej przedstawicielami na rozmowę przed kamerą. Stanowczo odmawiali. - Postawiony mężowi zarzut umyślnego spowodowania zdarzenia jest absurdalny i nielogiczny. Mąż nie jest samobójcą, żeby umyślnie spróbować doprowadzić do takiej katastrofy – przekonuje pani Ilona, żona operatora wiertnicy.
- Mój tata nie uciekał od odpowiedzialności. Rozmawiałem z nim, on chce sprawiedliwości. Jeżeli oceniana jest jego praca, niech ktoś przyjrzy się też pracy osób, które go tam wysłały i nadzorowały – dodaje Krzysztof, syn asystenta operatora wiertnicy.
Rodzina, która zginęła pod gruzami, była znana w lokalnej społeczności. Prowadzili ośrodek narciarski i serwis sprzętu.
- Ciężko powiedzieć, co oni [bliscy zmarłych – red.] czują. Oni z kolei nie wiedzą, co czujemy my, kiedy ojca nie ma w domu. To jest różna skala dramatu – mówi syn aresztowanego pracownika.
W najbliższych dniach sąd ponownie będzie decydował o przedłużeniu aresztu wiertniczemu i jego asystentowi. Firma, w której pracowali mężczyźni wciąż działa. W piśmie, które przesłała naszej redakcji zapewnia, że w przypadku opuszczenia aresztu – na mężczyzn wciąż czeka ich praca. Prokuratura wciąż prowadzi śledztwo w sprawie.