- Przez pół roku byłam w tym domu stażystką – opowiada pani Renata. – Jedną z metod wychowawczych był krzyk, ustawianie w równym rządku pod ścianą. Dzieci nie miały swobody, były zastraszone. Kacper i Julka trafili do domu dziecka ze względu na trudną sytuację materialną rodziców. Mieszkali tam pięć lat. Nie wspominają tego czasu dobrze. - Idę do łazienki z Kacprem, a „ciocia” mówi: wracaj do łóżka, a Kacper ma sam siku zrobić. I pociągnęła mnie za włosy – wspomina Julia Goździkowska. – Jak ktoś był niegrzeczny, to musiał po ciemku musiał iść do łóżka. Albo nie do sypialni, tylko zamykali do łazienki. Bez nikogo. - Jak przyjeżdżała do domu na ferie, to mówiła, że ”ciocie” ją biją – mówi Anna Antoniak, matka Julii. – Zgłosiłam to pani kurator. Pani dyrektorka później się na mnie obraziła, że zgłosiłam to nie do niej, tylko do kuratora społecznego. O przemocy w domu dziecka mówiły też inne dzieci. Olena Rawicz, matka Łukasza usłyszała od syna, że nie chce tam już dłużej być, bo go biją i straszą. Boi się iść pod prysznic, boi się wody, bo mówiono dzieciom, że je topili. - Dzieci wchodziły na sedes, przytulały się do sedesu i krzyczały „ciocia, tylko mnie nie utop” – wspomina była pracownica. – To był niesamowity lęk. Pierwszy raz widziałam, żeby dziecko tak reagowało na kąpiel. Kacper Goździkowski boi się iść sam do łazienki. Prosi zawsze, żeby poszła z nim mama lub siostra. - Nigdy nie uwierzę, żeby takie rzeczy miały miejsce. Faktycznie, jak nieprzyzwyczajone dzieci oswaja się z kąpielą i ktoś słyszy wołania dzieci z boku może pomyśleć, że dzieje się coś złego – tłumaczy Zofia Karaś, dyrektorka domu dziecka w Kozienicach. Oprócz kąpieli, dzieci bały się również windy kuchennej. - Może traktowali to jak żart. Wsadzali dzieci do windy i mówili, że na dole w kuchni jest kucharka i ich ugotuje – opowiada była pracownica. - Jeżeli bym słyszała o tym, mogłabym wypowiedzieć swoją opinię. Nie dotarły do mnie żadne takie sygnały – zarzeka się pani dyrektor. - To, co mnie zaszokowało, to to, że jedna z opiekunek zanurzała głowę dziecka nad toaletą. Mówiła, że to metoda wychowawcza – mówi Maria Niełaczna ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej w Warszawie. - Jak raz przyjechałam, syn miał posiniaczone palce. Gdy spytałam kto mu to zrobił, powiedział, że „ciocia” – mówi mama jednego z wychowanków. – Nie powiedział, która, bo się bał. Mimo, że zeznania dzieci uznano za wiarygodne i przesłuchano pracowników domu dziecka, prokuratura umorzyła sprawę. - Śledztwo w domu dziecka w Kozienicach było prowadzone rzetelnie, wnikliwie i z należytą starannością – mówi Tadeusz Andrzejczak, Prokuratur Rejonowy w Kozienicach. Uchybienia w śledztwie dostrzega Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, które zajęło się sprawą kozienickiego domu dziecka. Uważa, że prokurator powinien zażądać zawieszenia wskazywanych przez dzieci pracownic do czasu wyjaśnienia sprawy. Pani dyrektor też nie podjęła takiej decyzji. Nawet w czasie badania sprawy popełniono kilka błędów. Dzieci były przesłuchiwane w zwykłej sali sądowej, a nie w specjalnie przystosowanym pokoju, bez psychologa. Sąd tłumaczy to warunkami lokalowymi. Kolejnym uchybieniem w sprawie, było zbyt późne wyznaczenie kuratora dla dzieci. Dopiero w końcowej jej fazie. - Nie wiedzieliśmy nawet, że dzieci zeznawały w sądzie – mówi Anna Antoniak.