Kilka tygodni temu pani Maja i pan Mariusz wyjechali z małym Maksymilianem na wakacje nad Bałtykiem. Dla 17-miesięcznego chłopca był to pierwszy pobyt nad morzem.
- Wszystko mu się tam podobało – mówi Maja Mariusiak, matka Maksa.
- Wakacje były takie jak sobie wymarzyliśmy. Przez te sześć dni Maksiu był bardzo szczęśliwy – dodaje Mariusz Panek, ojciec chłopca.
Ciężki oddech
Dwa dni przed końcem pobytu Maks źle się poczuł, dlatego zaniepokojeni jego stanem zdrowia rodzice postanowili skrócić pobyt.
- Nagle stał się osowiały, miał gorączkę. Był nieswój, ospały i zaczął się ciężki oddech – mówi pan Mariusz.
- Jak go dotykałam czułam pod ręką drganie, dygotanie – dodaje pani Maja.
- Postanowiliśmy coś z tym zrobić, w pierwszej kolejności skontaktować się z lekarzem – opowiada ojciec chłopca.
Rodzice pojechali do szpitala w Pucku. Chcieli mieć pewność, że mogą bezpiecznie wracać z dzieckiem do domu.
- Pani doktor kazała podmieść dziecku koszulkę. Trzy razy dotknęła dziecko stetoskopem. To było bardzo szybkie badanie. Powiedziała, że nie słyszy nic niepokojącego. Ale żeby mnie uspokoić zajrzy do gardła. Stwierdziła, że nie widzi żadnej infekcji, ani wirusowej, ani bakteryjnej. Dla mnie takie tłumaczenie było przekonujące. Zapytała, czy wyrażam zgodę na wykonanie zastrzyku, który ułatwi oddychanie Maksiowi. I zrobiliśmy ten zastrzyk. Chciałam zapytać panią doktor jeszcze, czy ma coś do przekazania, ale rozmawiała już przez telefon. I pani ratownik powiedziała, że możemy opuścić już placówkę – relacjonuje matka chłopca.
Po kilku godzinach podróży cała rodzina położyła się spać.
- Maks spał z nami w łóżku. Cały czas ciężko oddychał. Przy oddechu był charakterystyczny dźwięk. Siadłem na boku łóżka, dziecko odwróciło się na prawy bok i nagle nastała cisza – mówi pan Mariusz.
- Pani doktor niesamowicie mnie uspokoiła. Uśpiła moją czujność jako matki. Mam żal, że nie zleciła dokładniejszych badań. Według nas pomoc została udzielona w sposób nierzetelny i brak diagnostyki doprowadził do tego, że Maksio umarł – uważa matka chłopca.
Sprawę badają teraz śledczy.
- Prokuratura Rejonowa w Łańcucie wszczęła śledztwo ws. narażenia małoletniego Maksymiliana, w szpitalu w Pucku, na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne spowodowanie śmierci. Rodzice w zeznaniach wskazali, że zgon dziecka nastąpił najprawdopodobniej w wyniku niewłaściwie udzielonej pomocy przez lekarza rodzinnego z poradni w Pucku – mówi Marek Jękot z Prokuratury Rejonowej w Łańcucie.
- Do ustalenia przyczyn zgonu niezbędne jest przeprowadzenie badań, szczególnie istotne znaczenie dla biegłego będą mieć wyniki badań histopatologicznych – dodaje Jękot.
Zapalenie krtani?
Wstępne wyniki sekcji zwłok Maksymiliana wskazują, na ostrą rozedmę płuc i obrzęk mózgu. Chłopiec był też skrajnie niedotleniony.
- W szpitalu odbyły się wielopoziomowe dyskusje na ten temat. Zweryfikowana została dokumentacja. Lekarze ocenili tok postępowania pani doktor, jednak czekamy na opinię prokuratury. W naszej opinii doktor wykonała swoje czynności prawidłowo – stwierdza Weronika Nowara,prezes szpitala w Pucku.
Specjalistka z warszawskiego szpitala dziecięcego, która jest jednocześnie biegłą sądową w dziedzinie pediatrii, z relacji rodziców wnioskuje, że Maksymilian miał najprawdopodobniej zapalenie krtani, które wymagało podania sterydów.
- W sytuacji jeżeli była duszność i podaliśmy steryd domięśniowo, zawsze odczekuje około 30-40 minut, żeby ocenić, czy mamy efekt działania. Jeżeli nie mamy spodziewanego efektu działania należy hospitalizować dziecko, bądź podawać inne leki, aby uzyskać poprawę. Najczęściej kończy się to wszystko bardzo dobrze – mówi Aneta Górska-Kot, ordynator pediatrii Szpitala Dziecięcego im. prof. Jana Bogdanowicza w Warszawie.
- Tu mieliśmy ten niewielki proc. dzieci, które wymagają bardziej intensywnego leczenia, czasem intubacji i podłączenia do respiratora – dodaje Aneta Górska-Kot.
Wizyta
Zdaniem rodziców wizyta lekarska trwała 5-6 minut
- Nie wiem. To nie jest zawarte w dokumentacji. Uważam, że w pięć minut można dowiedzieć się wielu rzeczy – mówi prezes szpitala w Pucku.
W opisie podanego leku napisane jest, że wchłanianie trwa pół godziny i trzeba obserwować dziecko.
- Nie wiem, nie będę zajmowała stanowiska. Nie wiem, jakie było zalecenie, czy rodzice mieli poczekać, trudno mi powiedzieć – mówi Weronika Nowara.
Próbowaliśmy uzyskać wyjaśnienia od samej doktor, która badała Maksymiliana, ale nie chciała z nami rozmawiać.
- Wiem, że organy ścigania prowadzą swoje śledztwo i dobrze. Przyjmiemy każdy wynik, tylko, żeby był rzetelny – mówią rodzice chłopca.