Czteroletnia Basia trzy miesiące temu wróciła z przedszkola cała poobijana. Rodzice zawieźli ją do lekarza, a ten wysłał dziecko na obserwację do szpitala. Rodzice od początku twierdzili, że Basię w przedszkolu uderzył klockami kolega, a później dziewczynka spadła z huśtawki. Stąd wzięły się obrażenia. Lekarz uwierzył w zapewnienia rodziców, ale zgodnie z procedurą zgłosił sprawę w prokuraturze. Sąd rodzinny, trzy miesiące temu w trybie natychmiastowym umieścił Basię i jej siostrę, pięcioletnią Monikę, w ośrodku opiekuńczym prowadzonym przez zakonnice. Od tego czasu pani Irenie nie pozwolono odwiedzić dziewczynek. Tłumaczono, że kontaktów matki z córkami zabronił sąd. Jak jednak ustaliliśmy, to zakonnice samowolnie podjęły taką decyzję. Chociaż sąd niemal natychmiast odebrał dzieci Chierawallom, z zakończeniem sprawy zupełnie się nie spieszy. Mimo że minęły już trzy miesiące, nie zrobiono praktycznie nic, by wyjaśnić sprawę. Prokuratura nie zleciła nawet standardowych badań rodziny z psychologiem. - Gdzie te władze, gdzie instytucje, które mają sprawować opiekę nad dziećmi i rodzinami zastępczymi. Wciąż czekam na wyjaśnienie sprawy – mówi zrozpaczona Irena Chierawalle. Małżeństwo nie chciało dłużej czekać. Złożyło do sądu rodzinnego zażalenie na odebranie dzieci. Kilka dni temu sąd je odrzucił, bo rodzice zastępczy nie udowodnili, że dziecko zostało pobite w przedszkolu, a nie w domu. Rzecznik sądu uparcie kryje opieszałość kolegów sędziów, za to prokurator chyba zrozumiał, że rodzinom wyrządza się krzywdę. Kilka dni po naszej interwencji, wezwał do siebie panią Chierawalle. Ku jej zaskoczeniu, życzliwie zaczął jej doradzać, co powinna zrobić, by dzieci wróciły do domu. Zaproponował, by złożyła skargę na zakonnice, które uniemożliwiają jej kontakt z dziewczynkami, a także obiecał pomoc w sądzie. Czytaj jeszcze:Będą mieli domWalka o dzieciRodzina zastępcza