Polskie kurorty - drożyzna, brud i oszustwo.

Znakomita lipcowa pogoda sprawiła, że polskie kurorty i plaże przeżywają w tym roku wyjątkowe oblężenie. Odwiedziliśmy nadmorskie miejscowości i okolice innych popularnych akwenów. Gości czeka drożyzna, niski poziom usług i oszustwa.

W Gdyni wczasowiczów wita dźwięk piły elektrycznej i koparki, ponieważ inwestor zaplanował budowę na środek lata. Nici więc z wypoczynku w ciszy. Na deptaku we Władysławowie ceny są o wiele wyższe niż mieście. Tłumy ludzi i śmieci dookoła - tak odpoczywa polski turysta. Władysławowo, Karwia i Jastrzębia Góra – i tu czekają turystów przykre niespodzianki. Znalezienie pola namiotowego nie jest problemem, natomiast zastane warunki sanitarne pozostawiają wiele do życzenia. Ceny wprawiają w osłupienie. Co prawda cena noclegu to tylko 8 złotych, ale już za piętnaście minut kąpieli pod prysznicem zapłacimy 5 złotych. W dodatku odległość prysznica od recepcji to sześć minut na piechotę. Czasu na kąpiel w plastikowym prysznicu przerobionym z przenośnej toalety pozostaje już tylko dziewięć minut. Na innych polach namiotowych brak ciepłej wody to standard. W rozmowie z właścicielem smażalni ryb dowiadujemy się tajników oszukiwania turystów w gastronomii. - Zdarza się, że ryba waży mniej, niż powinna. Filet jest robiony w bułeczce, jajku, dużej ilości przypraw i w ogóle nie macie pojęcia, co jecie. Sprawdziliśmy rzetelność sprzedawców – po zważeniu kupionej w smażalni ryby stwierdziliśmy, że kosztowała nas więcej, niż powinna. Także bursztyn - symbol Bałtyku, który każdy turysta chce mieć na pamiątkę, nie zawsze jest autentyczny. Prawdę wyjawia nam sprzedawczyni w sklepie jubilerskim. - Po prostu zalewają skrawki bursztynu żywicą syntetyczną i sprzedają jako bursztyn. Turystom sprzedaje się nawet plastik w kolorze bursztynu, który także sporo kosztuje. Piękna plaża Bałtyku zaśmiecana przez turystów i panujący na niej tłok coraz bardziej przypomina brudne polskie miasta. - Ludzie mówią, że chcą odpocząć od zgiełku miasta, w miejscu cichym i spokojnym. I tak te miejsca wyglądają w folderach reklamowych. W rzeczywistości jest inaczej. Wyjeżdżając do znanego kurortu podkreślamy swój status materialny, społeczny. Stać nas na wyjazd do atrakcyjnego miejsca turystycznego – mówi Robert Zydel. Kolejne miejsce. Osiemdziesiąt kilometrów od stolicy na rzeką Bug, w malowniczej miejscowości Brok, standardy są poniżej jakikolwiek norm. W domkach kempingowych nie ma prysznica, za to woda cieknie z sufitu. Zaplecze sanitarne które zastaliśmy na kempingu nadaje się tylko do remontu: wyrwane umywalki, odpadające kafelki, wszędzie kamień i rdza. W luksusowej części kempingu są apartamenty – z łazienką i meblami. Cena: 250 zł. - W tym dwa piwa, dwie „sodówki” i pół litra wódki na cały pobyt. Jest wieża, telewizor, video, czyli pełne wyposażenie. Nawet hotel tego nie ma – mówi właściciel.

podziel się:

Pozostałe wiadomości