30-letnia Patrycja z rozległym udarem czekała, by ze szpitala w Świdnicy przewieziono ją do innej placówki, gdzie zajęliby się nią neurochirurdzy. Co zadziałało nie tak, że młodej kobiety nie udało się uratować?
30-letnia Patrycja straciła przytomność w domu tuż po 21. Przed 22, jak twierdzi jej ojciec, pogotowie z podejrzeniem udaru zawiozło ją do świdnickiego szpitala powiatowego. Badanie głowy tomografem potwierdziło u dziewczyny rozległy udar. Wymagała pilnej interwencji neurochirurga. Dlatego zapadła decyzja, by przewieźć ją do szpitala w Wałbrzychu. Jednak żadnej wolnej karetki nie było. Zrozpaczony ojciec dziewczyny dzwonił na 112 i do prywatnych firm medycznych, ale bezskutecznie.
Oczekiwanie na karetkę pogotowia
W końcu lekarz dyżurny poinformował go, że za godzinę przyjedzie karetka z Jeleniej Góry.
- Powiedział, że nie ma innego transportu - przywołuje pan Albert. I dodaje: - Karetka była po godz. 24. Przekazanie córki zespołowi ratowniczemu też trwało. Ze Świdnicy wyjechaliśmy dopiero przed godz. 1.
Neurochirurdzy w Wałbrzychu czekali na córkę pana Alberta. Kiedy karetka z nią tam przyjechała operowali już innego pacjenta w stanie zagrożenia życia, którego przywieziono im w międzyczasie. Dziewczyna była w coraz gorszym stanie, jej szanse dramatycznie malały. Pogotowie zawiozło ją do kolejnego szpitala, tym razem do Wrocławia.
- Było między godz. 2, a 3. Lekarz powiedział, że to już stan śmierci. Że już nie ma córki. Że to wszystko za długo trwało. Córka wyglądała jakby miała otworzyć oczy. Nie da się tego opisać. Miała ciepłe dłonie. Długo to wszystko nie docierało do mnie – mówi zrozpaczony ojciec.
Dlaczego na karetkę szpital czekał tak długo? I z jakiego transportu medycznego w ramach całego sytemu mógł skorzystać?
Szpital miał podpisaną umowę z firmą zewnętrzną. W trybie pilnym karetka miała być zapewniona do 30 minut, ale była zajęta.
Karetka Zespołu Transportu Medycznego w ramach kontraktu NFZ, z pobliskiego Dzierżoniowa była w ruchu. W stanach zagrożenia życia opcją był też transport ambulansem świdnickiego pogotowia ratunkowego. Dyspozytor nie wydał jednak takiej zgody, a nikt nie zadzwonił do koordynatora ds. ratownictwa, który mógł na to zezwolić. Szpital wrócił więc do firmy zewnętrznej, ale wolnej karetki nadal nie było. Dlatego firma wysłała w końcu ambulans swojego podwykonawcy z Jeleniej Góry.
Jak sprawę tłumaczy szpital?
Na rozmowę przed kamerą próbowaliśmy umówić się z dyrektorem szpitala, bo on podpisał umowę z firmą zewnętrzną, ale odmówił. Wyznaczył swoją zastępczynię. Lekarkę, która jak się potem okazało, ratowała 30-letnią Patrycję.
- Przyjechał podwykonawca tej firmy. To była 23:57? 23:52? Godzinę i siedem minut po tym jak został umówiony transport. A zamówiony był o 22:45 – stwierdza Joanna Bartczak, zastępca dyrektora ds. lecznictwa szpitala w Świdnicy.
- Do tej pory w większości przypadków się to sprawdzało – dodaje Joanna Bartczak.
Firma zewnętrzna została wyłoniona w przetargu. Przegrało z nią świdnickie pogotowie ratunkowe, które znajduje się zaledwie kilka metrów od szpitala i w dramatycznej sytuacji 30-latki, ich karetka byłaby dostępna dużo szybkiej. Firma zewnętrzna była jednak o blisko 200 tysięcy tańsza, a decydującym kryterium w przetargu była cena. Jakim sprzętem firma dysponuje? Ile ma karetek i zespołów? Pojechaliśmy do miejsca, gdzie ma mieć siedzibę. Okazuje się, że to dom prywatny - właściciela firmy. Nie zastajemy go, ale udaje się nam z nim porozmawiać.
- W tej sprawie trwa postępowanie wyjaśniające i nie udzielamy żadnych informacji. Wyjaśnienia złożone są szpitalowi – usłyszeliśmy.
Co zrobił urząd wojewódzki?
Po śmierci Patrycji, kiedy jej ojciec nagłośnił sprawę w lokalnych mediach, wojewoda dolnośląski zarządził kontrolę w szpitalu dotyczącą jakości udzielonej jej pomocy i transportu.
Na jakim etapie jest kontrola?
- Kontrola jest zlecona, jesteśmy w kontakcie z Narodowym Funduszem Zdrowia, w kontakcie z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym – stwierdza Tomasz Jankowski, rzecznik wojewody dolnośląskiego. I dodaje: - Kontrola rozpocznie się w najbliższych tygodniach. Prowadzimy też działania przygotowawcze związane m.in. z zabezpieczeniem wszystkich materiałów.
Ani szpital, ani dolnośląski urząd wojewódzki nie był w stanie odpowiedzieć nam na pytanie: iloma karetkami dysponuje firma zewnętrzna? Czy taką wiedzę ma NFZ, który finansuje szpitalowi te usługi transportowe?
- Takich informacji szpital nam nie przedstawia. Zawarcie tej umowy leży w kompetencjach dyrektora szpitala – mówi Anna Szewczuk-Łebska, rzeczniczka dolnośląskiego NFZ.
- To nie jest umowa zawarta przez NFZ i nie będę wypowiadać się o szczegółach tej umowy na tym etapie, ponieważ prowadzimy postępowanie wyjaśniające – dodaje Anna Szewczuk-Łebska.
30-letnia Patrycja nie żyje
Patrycja była w szczęśliwym związku. Niedawno z narzeczonym kupili mieszkanie.
- Robili remont. Zrobili sobie przepiękną łazienkę. Córka bardzo się na to cieszyła. Mieli plany, w przyszłym roku planowali wziąć ślub – mówi pan Albert.
Ojciec Patrycji nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego córki ostatecznie nie zabrał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. To był najszybszy transport, a liczyła się każda minuta. Szpital zapewniał, że nawiązano kontakt z LPR-em. Jednak ze względu na długi czas oczekiwania na śmigłowiec, zrezygnowano z takiej formy transportu.
- Do centrum operacyjnego Lotniczego Pogotowia Ratunkowego nie wpłynęło żadne zlecenie na transport lotniczy ze szpitala w Świdnicy. Nie było w tej sprawie również zapytań – zapewnia Justyna Sochacka, rzeczniczka LPR.
Gdyby wpłynęło takie zgłoszenie, to skąd przyleciałby śmigłowiec?
- Najprawdopodobniej z Wrocławia, bo jest to najbliższa baza i działająca również po godz. 20. Taki dystans to kilkanaście minut, w zależności od pogody – mówi Justyna Sochacka.
Kiedy pogotowie lotnicze wydało swoje oświadczenie, ojciec Patrycji z jej młodszą siostrą postanowili wyjaśnić sprawę z dyrektorem. To, co usłyszeli było zaskakujące.
- Dowiedzieliśmy się, że LPR podaje nieprawdziwe informacje, że nikt się do nich nie zwracał. Dyrektor dzwonił przy nas, że są wpisy, kto dzwonił. Twierdzi, że dzwonił lekarz dyżurujący i mu odmówiono – przywołuje pan Albert.
O sprawę zapytaliśmy dyrekcję szpitala w Świdnicy.
- Wynika z tego, że nie zrobił tego oficjalnie, ponieważ mieliśmy już umówiony transport karetką. (…) Dzisiaj wiem, że skoro nie mamy oficjalnego potwierdzenia, że dzwoniliśmy, to musimy przyjąć, że nikt nie zadzwonił – stwierdza Joanna Bartczak.
Jak działa system transportu medycznego?
System transportu medycznego działa w oparciu o zasadę nienadużywania karetek. Na przykładzie dramatycznej historii Patrycji widać do jakich patologii może to doprowadzić. Za organizację transportu medycznego i jego finasowanie odpowiada NFZ. Czy Fundusz sprawdza dostępność i jakość tych usług?
- System działa, tak jak działają ludzie, którzy go tworzą. Są przepisy, których przestrzeganie gwarantuje bezpieczeństwo pacjentom – twierdzi Anna Szewczuk-Łebska. I dodaje: - Dokładamy wszelkich starań, żeby działał jak najlepiej, czyli finansujemy te świadczenia, natomiast realizacja tych świadczeń i jakość, w jaki sposób są realizowane, jest odpowiedzialnością podmiotów lotniczych.
- Mam żal o to, że nie dali córce szansy, żeby mogła żyć. Ten system jest beznadziejny, to normalnie nie funkcjonuje, to jest absurd – uważa pan Albert. I dodaje: - Chciałbym, żeby śmierć mojej córki nie poszła nadaremno. To, co się wydarzyło nie jest normalne. Ona powinna żyć.
Autor: wg
Reporter: Magdalena Zagała