Media od kilku lat donoszą o pladze kleszczy w Polsce. Narasta w nas lęk przed tymi pajęczakami i chorobami, które przenoszą – boreliozą i odkleszczowym zapaleniem opon mózgowych.
Gdzie są kleszcze?
Wspólnie z profesorem Piotrem Tryjanowskim sprawdziliśmy, czy łatwo jest złapać kleszcza w polskich lasach.
- Kleszcze możemy złapać wszędzie, gdzie jest wysoka trawa, oczywiście najwięcej w lesie. A w tej chwili nawet w parkach miejskich, ogrodach podmiejskich i na placach zabaw – mówi profesor Piotr Tryjanowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
- Ale nie każdy z nas zachoruje po każdym kontakcie z kleszczem. To dotyczy procentów, jeśli nie promili – podkreśla profesor Piotr Tryjanowski. I dodaje: - Problem polega na tym, że nie wiemy tego, patrząc na kleszcze. I tutaj otwiera się olbrzymia furtka, jeśli nie wrota, dla nadużyć w biznesie kleszczowym. Czasem patrzę na to z politowaniem, to drenaż portfeli.
Diagnostyka boreliozy przy użyciu biorezonansu
Po sygnale widzów postanowiliśmy przyjrzeć się działalności firm oferujących diagnostykę boreliozy przy użyciu biorezonansu. Metoda ta staje się coraz bardziej popularna. Tylko w Krakowie jest kilkanaście punktów oferujących taką usługę.
W dziennikarskiej prowokacji wziął udział nasz redakcyjny kolega. Został do tego wybrany, gdyż nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek ugryzł go kleszcz. Ale podczas badania poinformował, że miał kleszcza.
Podczas wizyty dziennikarz usłyszał, że ma boreliozę, po czym został skierowany do sąsiedniego pokoju, gdzie przejęła go lekarz neurolog.
- Myślę, że możemy zrobić w ten sposób, że mogę zaproponować ozonoterapię. Jeden ozon kosztuje 280 zł, a my dajemy w cyklach po 10. Jest to skuteczne – usłyszał nasz dziennikarz.
W trakcie wizyty lekarz zleciła naszemu dziennikarzowi dodatkowe badania krwi, ale jednocześnie zaproponowała ozonoterapię za 2 800 złotych. Metoda ta polega na pobraniu krwi od pacjenta, naozonowaniu jej, a następnie podaniu z powrotem krwi pacjentowi.
Co o biorezonansie mówią eksperci?
O naukową ocenę takich metod poprosiliśmy wirusologa Agnieszkę Szuster-Ciesielską, która jest cenionym wykładowcą akademickim z 30-letnim doświadczeniem naukowym, powołanym do Rady Ekspertów przy Rzeczniku Praw Pacjenta, gdzie ma przeciwdziałać dezinformacji medycznej.
- To jest zwykła szarlataneria i oszustwo. Żerowanie na ludzkiej naiwności i niepewności. To są procedury, które nie powinny być stosowane – przekonuje profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
- Biorezonans jest metodą paramedyczną, która przez nikogo nie została zaakceptowana. Nie ma żadnych badań. To w zasadzie efekt pacebo. Jeśli u kogoś stwierdzi się chorobę, której dana osoba nie ma, to ta osoba po tym leczeniu czuje się dobrze. Jest wyleczona z czegoś, czego nie miała – mówi profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska.
Według ekspertki ozonowanie to niebezpieczna, ryzykowna procedura.
- Nazywane jest to medycyną alternatywną, holistyczną, chociaż tak naprawdę nie ma alternatywnej medycyny, tak samo jak nie ma alternatywnego prawa. Medycyna jest jedna, medycyna jest akademicka. Wszystko, co jest poza nią, jest niedopuszczone i może działać z niekorzyścią dla pacjenta – podkreśla profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska.
Działania Naczelnej Izby Lekarskiej
Te metody leczenia stosowane są przez lekarza neurologa, jednocześnie wykładowcę na uczelni medycznej. O to, czy takie zachowanie lekarza jest zgodne z kodeksem etyki zawodowej, zapytaliśmy przedstawiciela Naczelnej Izby Lekarskiej.
- Lekarzowi nie wolno używać diagnostyki, która nie jest diagnostyką. Po drugie nie wolno stosować leczenia, które nie jest leczeniem. Mamy tutaj dwa duże „alarmy”, które zostaną przeze mnie złożone do pionu odpowiedzialności zawodowej przy samorządzie lekarskim – mówi Jakub Kosikowski z Naczelnej Izby Lekarskiej.
Okazuje się, że firm, których pomysłem na biznes jest nasz lęk przed kleszczami i boreliozą, jest znaczne więcej. Przeprowadziliśmy kolejne prowokacje dziennikarskie. Sprawdzimy, czy przy użyciu biorezonansu naszemu dziennikarzowi zostanie postawiona diagnoza, aby potem zaproponować mu kurację drenująca jego portfel.
- Mamy pokazany stan pana narządów, ich stan czynnościowy. Układ nerwowy ma wysoki stan zapalny. Dalej idąc, widać stan zapalny w tarczycy. Mogą być jakieś przywry, czyli płaskie robaczki, które gdzieś tam lubią się zbierać. Bardzo często ludzie w Polsce mają przywry. No i wychodzi u pana borelioza. Dość wysoko, bo jest tu poziom D3. Więc trochę się ta borelioza u pana rozhulała – usłyszał nasz dziennikarz po użyciu biorezonansu.
Oprócz boreliozy na liście znalazły się m.in. chlamydia oraz niebezpieczne pasożyty, jak glista ludzka czy włośnica.
Postanowiliśmy skonsultować to z profesorem Jerzym Jaroszewiczem ze Śląskiego Centrum Chorób Zakaźnych. Zgodnie z jego wskazówkami, nasz dziennikarz zrobił szereg badań laboratoryjnych i diagnostycznych.
- Ma pan ujemne badania w klasie G, klasie M. Nie ma boreliozy. Nie ma również zakażenia pasożytniczego kału, jest to jednoznacznie wykluczone. Badania wyszły jednoznacznie ujemnie – mówi prof. Jerzy Jaroszewicz.
- Jeżeli osoba, która wykonywała badanie, powiedziała, że pan choruje na to i na tamto, to była to próba wmówienia. Ten papier wart jest tyle, ile kartka, żeby to wydrukować – dodaje ekspert.
Chcieliśmy porozmawiać z osobą, która przeprowadziła badanie u naszego dziennikarza, ale wyproszono nas.
Co zrobić w przypadku podejrzenia boreliozy?
Co ekspertka, z którą rozmawialiśmy, zaleca w przypadku obawy o zakażenie boreliozą?
- Zalecałabym skierować się do uznanych specjalistów, którzy zlecą odpowiednie badania. Obowiązujące leczenie, to są dwa tygodnie antybiotyku. Żadne ozonowanie. Żadne naświetlanie – mówi profesor Agnieszka Szuster-Ciesielska.
- Przede wszystkim po każdym powrocie z aktywności w terenach zielonych musimy dokładnie obejrzeć swoje ciało. Sprawdzamy czy mamy kleszcze. Jeżeli mamy kleszcze, to trzeba je usunąć. Czym szybciej usunie się kleszcza, tym mniejsza szansa, że rozwiną się przewlekłe choroby, takie jak borelioza. Jeżeli kleszcze usunęliśmy, pamiętamy, w którym były miejscu i obserwujemy, czy pojawia się rumień. Jak pojawia się rumień, to idziemy do lekarza rodzinnego, który go obejrzy, czy się kwalifikuje. Skuteczność leczenia boreliozy na wczesnym etapie to jest 99 procent przy leczeniu dwutygodniowym – mówi prof. Jerzy Jaroszewicz.
Tymczasem wróciliśmy do firmy, o której była mowa na początku reportażu, by zapytać, dlaczego stosują biorezonans i diagnozują groźną boreliozę u osób, które nie chorują na tą chorobę.
- To nie jest tak, że polegamy na strachu. Poza tym, badań na boreliozę jest kilka. Nie wszystkie badania z krwi są wiarygodne - usłyszeliśmy.
Autor: wg
Reporter: Maciej Dopierała