Tym człowiekiem jest Leo Beenhakker. 65-letni Holender z naszej słabej reprezentacji narodowej, która dopiero co wróciła na tarczy z mistrzostw świata, zrobił drużynę, która wygrała eliminacyjną grupę i po raz pierwszy w historii zakwalifikowła się do mistrzostw Europy. To wystarczyło, by znany wcześniej tylko wytrawnym znawcom futbolu trener stał się ulubieńcem kibiców i przedmiotem wzmożonego zainteresowania dziennikarzy. Ale Holender z cygarem skutecznie odgrodził się od mediów. - By się o nim czegoś dowiedzieć, wynajęliśmy osobę znającą dobrze Holandię – mówi Krzysztof Olejnik, dziennikarz Newsweeka. – Po kilku tygodniach poszukiwań w holenderskich archiwach prasowych, pani powiedziała nam, że z rzeczy prywatnych o nim dowiedziała się, że ma psa. Leo Beenhakker w rozmowie z dziennikarzem UWAGI! był równie lakoniczny. Na dodatek wcześniej jego przedstawiciel zagwarantował sobie, że nie będzie pytań o życie prywatne. - Przychodzi chwila, kiedy potrzebujesz więcej wyzwań, żeby zostać w grze – mówi Leo Beenhakker. - Poza tym, lubię podróże, lubię pracować w innych krajach i poznawać inne kultury. Te rzeczy sprawiły, że zdecydowałem się wyjechać i pracować poza Holandią. W Polsce kibice go uwielbiają, piłkarze szanują i słuchają, dziennikarze chwalą, a działacze piłkarscy odnoszą się z rezerwą. - Przekonam się do Beenhakkera po zakończeniu mistrzostw Europy, kiedy wyjdziemy z grupy i zdobędziemy, nie mówię złoty, ale jeden z medali – mówi Jan Tomaszewski, były bramkarz reprezentacji Polski. Po niespodziewanej porażce naszej reprezentacji z USA szał entuzjazmu nieco opadł. Ale to tylko zwiększa emocje przed mistrzostwami Europy i każe zadać sobie pytanie, co wymyśli holenderski trener, by polscy piłkarze wrócili do formy, którą zdumiewali chyba samych siebie, prezentowanej w takich meczach, jak te z Portugalią w eliminacjach do finałów mistrzostw.