Handel na warszawskiej Starówce

Mimo że od lat trwa wojna z nielegalnym handlem ulicznym, proceder ten zamiast maleć, stale rośnie. Sprzedawcy są na rynku codziennie, handlują od rana do wieczora i mówią o tym otwarcie.

Teoretycznie na Starym Mieście w Warszawie stoiska powinni mieć tylko artyści. Praktyka jest inna. - Czasami ktoś przyjedzie do Warszawy trzeba mu pokazać Stare Miasto, a tu jest jeden wielki bazar - mówi Agata, która ma zgodę na handel na Starówce . Sprzedawcy twierdzą, że wielokrotnie próbowali zalegalizować ten proceder, ale urząd za każdym razem im odmawiał. Za przestrzeganie prawa i porządku na Starym Mieście odpowiada kilkanaście osób. Jest wśród nich inkasent, do którego obowiązków należy kontrolowanie sprzedawców i sprawdzanie, czy posiadają zgodę na handel. Inkasent pobiera też opłatę targową od handlujących osób. Na rynku spotkać też można patrol straży miejskiej, który nielegalnego handlarza może ukarać mandatem. Stałe dyżury na starówce pełni również urzędnik Zarządu Terenów Publicznych. Spędza tu kilka godzin dziennie. Sprzedawcy nie boją się odpowiedzialności, bo przedstawiciel urzędu miasta pobiera takie same opłaty od handlarzy legalnych i nielegalnych. Od każdego wypisanego druku opłaty targowej pobiera 30 proc. marży. Dla niego liczy się tylko zysk, a nie działanie zgodne z prawem. - Sprzedający na tyle się wyspecjalizowali w swoim nielegalnym handlu, że handlują z ręki nosząc zabawki, z zamykanych walizek. Dlatego łatwo przemieszczać się takim ludziom - uważa Żaneta Pietrasik z Zarządu Terenów Publicznych w Warszawie. - Płacić powinny te osoby, które mają pozwolenie. Natomiast jeśli jest nielegalnie i dostaje za to mandat, to nie powinna wnosić już opłaty targowej - mówi Adam Godlewski, Straż Miejska Warszawa. Inkasenci w ubiegłym roku wpłacili do kasy miasta 480 tys. zł. Jeżeli od każdego handlarza pobrano dzienną opłatę wysokości około 30 zł, a sprzedawców w sezonie było nawet kilkuset, to do kasy miasta powinno wpłynąć znacznie więcej pieniędzy. Najwyraźniej w Zarządzie Terenów Publicznych nie pilnowano tak skrupulatnie zasad. Naszym zdaniem praca tych, którzy są teraz też pozostawia wiele do życzenia. Postanowiliśmy przeprowadzić prowokację dziennikarską. Nasza reporterka rozstawiła stragan z pamiątkami pod samą warszawską Syrenką i czekała na inkasenta. Inkasent pobrał opłaty od wszystkich handlujących legalnie i nielegalnie, a naszej reporterce udzielił kilku rad. - Ja pani dam podatek, ale nie gwarantuję, że pani będzie stać tu bezkarnie. Może się pani uda może nie - powiedział. Zarząd Terenów Publicznych stwierdził, że inkasent postępuje niewłaściwie. Postanowiliśmy sprawdzić jak wywiązuje się ze swoich obowiązków drugi urzędnik zarządu terenów Publicznych, który również powinien dbać o porządek na rynku. Ustaliliśmy, że państwowy urzędnik zamiast dbać o interesy miasta i podatników dba o interesy nielegalnych handlarzy. Urzędnik powiadomił nielegalnych handlarzy o akcji zorganizowanej przez urząd miasta wspólnie ze strażą miejską. Rzeczywiście urzędnik bliżej współpracuje z handlarzami niż z władzami miasta i strażą miejską, żeby ostatecznie potwierdzić intencję urzędnika miasta w czasie inspekcji nasza reporterka szybko rozstawiła stolik z pamiątkami. Urzędnik natychmiast się pojawił.

podziel się:

Pozostałe wiadomości