Ginekolog nie stracił pewności siebie

Wracamy do bulwersującej sprawy ginekologa Andrzeja W., który okłamywał swoje pacjentki i wmawiał im groźne choroby. Wszystko po to by, by naciągnąć je na kosztowne zabiegi. Po naszym reportażu w redakcji Uwagi rozdzwoniły się telefony. Dziesiątki byłych pacjentek Andrzeja W. czują się oszukane i upokorzone.

Przypomnijmy. Kilka dni temu pokazaliśmy państwu reportaż, w którym udowodniliśmy, że dr Andrzej W. oszukuje kobiety i wyłudza od nich pieniądze za leczenie fikcyjnych zabiegów. Przeprowadziliśmy prowokację dziennikarską. Nasze reporterka poszła do W. na rutynowe badania. Przedtem jednak zbadał ją innego ginekolog i stwierdził, że jest zupełnie zdrowa. Co innego jednak wykazały badania doktora W. Ten stwierdził bowiem, że dziennikarka Uwagi cierpi na groźną chorobę, endometriozę. Natychmiast zalecił kosztowny zabieg punkcji jamy Douglasa w swoim gabinecie. Mało tego, przy zabiegu w roli anestezjologa miała asystować jego żona, która jest… endokrynologiem i diabetologiem. Nawet po ujawnieniu prowokacji, ginekolog nie stracił pewności siebie. Obraził nasze dziennikarki i wyrzucił je ze swojego gabinetu. Podobne historie opowiadały nam inne pacjentki Andrzeja W., do których udało nam się dotrzeć przy realizacji pierwszego reportażu. Jednak po jego emisji, zgłosiło się mnóstwo kolejnych poszkodowanych kobiet. Mówią nie tylko o procederze przeprowadzania kosztownych zabiegów, które ich zdaniem były fikcyjne, ale też o rażących błędach, które mogły się dla nich skończyć tragicznie. Wiele kobiet leczyło się u niego przez całe lata, zostawiając w jego prywatnym gabinecie nawet do kilkunastu tysięcy złotych. Niestety kobiety, choć były przekonane, że doktor je oszukał, nie potrafiły samodzielnie z nim walczyć. Dopiero teraz, ośmielone naszym programem zdecydowały się złożyć w prokuraturze doniesienie. To jednak nie wszystko. Ujawniliśmy nowe wątki dotyczące medycznej działalności dr W. Jak się okazuje prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie przyjmowania przez niego łapówek za zabiegi cesarskiego cięcia wykonywane w publicznej klinice. - Jako adiunkt kliniki położnictwa i ginekologii Akademii Medycznej we Wrocławiu, uzależniał przeprowadzenie porodów od wręczenia mu rozmaitych sum pieniężnych – opowiada Leszek Karpina z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. – Łącznie udowodniono dziesięć takich przypadków. Potwierdzają to pacjentki, które zgłosiły się do nas po emisji reportażu. - Na moje pytanie, jak będzie wyglądało rozwiązanie, padła odpowiedź, że będzie to cesarskie cięcie, ale za to trzeba zapłacić dwa tysiące złotych i tyle zapłaciłam – opowiada pacjentka, która nie chce ujawnić swojego nazwiska. W aktach prokuratorskiego postępowania padają podobne sumy. – Kwoty wahały się w różnych sumach: od 1,5 tys. do 2,5 tys. zł – potwierdza prokurator Leszek Karpina. Kolejna pacjentka, która skontaktowała się z nami po reportażu ujawnia nam jeszcze jeden wątek tego skandalu. Praktyki Andrzeja W. nie tylko nie są w szpitalu tajemnicą, ale wręcz są tolerowane przez dyrekcję i personel kliniki. - Swoje pacjentki, które przyjmuje prywatnie w gabinecie kieruje do kliniki na zabiegi operacyjne i wszyscy muszą być - cały szpital – w to zaangażowani – opowiada oburzona kobieta. – I wszyscy wiedzą, że te operacje są płatne – dodaje.

podziel się:

Pozostałe wiadomości