Dziewięcioletni Bruno Karpa uczy się w domu. We wrześniu rozpoczął trzecią klasę szkoły podstawowej. I mimo że mamy już październik, koledzy z klasy widzieli ostatnio Bruna na rozpoczęciu roku. Dzięki domowemu nauczaniu w szkole może pojawić się tylko kilka razy w roku. Jego wiedzę zweryfikują dopiero egzaminy końcowe w czerwcu. Rodzice Bruna otrzymali ze szkoły wytyczne dotyczące zakresu wiedzy, który jest wymagany od rówieśników syna. Teraz mogą uczyć chłopca w najlepszej dla dziecka porze dnia, w miejscu, które może pomóc w przyswojeniu wiedzy, np. w parku, muzeum, czy nawet podczas podróży służbowych rodziców. - Bruno nie mógł się odnaleźć. Całe nauczanie i atmosfera w szkole dawały odwrotny efekt i coraz gorzej się uczył – mówi Paweł Karpa, tata chłopca. Dyrektor szkoły Bruna, Dorota Kłodzińska, nie ma wątpliwości, że chłopiec nie tylko opanował wymagany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej program, ale znacznie go przekroczył. Jedyne, co budzi jej wątpliwości, to brak kontaktów Bruna z rówieśnikami. - Intelektualnie rozwija się bardzo dobrze. Osiąga niesamowity zasób wiedzy. Można by jedynie dyskutować na ile rozwija się społecznie. Ale ciągnie go do klasy, są momenty, że wchodzi na różnego rodzaju imprezy, chciałby jechać z nimi na wycieczkę – mówi Dorota Kłodzińska. Psychologowie są zgodni, że nauczanie domowe to skuteczna metoda, jednak bardzo izolująca dziecko, odzwyczajająca od kontaktów z rówieśnikami, rozwiązywania sporów czy nawiązywania przyjaźni. - Jest to jakaś izolacja dziecka od normalnego życia. Chcemy czy nie chcemy ten świat składa się z różnych ludzi: niedobrych, głupich, wulgarnych. I z nimi też trzeba się nauczyć żyć - stwierdza Aleksandra Piotrowska, psycholog. Monika Anulak jest nauczycielką nauczania początkowego. Swoich synów, ośmiletniego Emiliana i sześcioletniego Gabrysia, woli uczyć w domu. Jej osobiste doświadczenia oraz obserwacja zachowań szkolnych rówieśników jej dzieci, spowodowały, że nauczanie domowe wydało jej się rozwiązaniem idealnym. Zwłaszcza, że mieszkają na wsi i każde wyjście do szkoły oznaczałoby codzienną wyprawę. - Moje oddziaływanie będzie lepsze, kiedy przekazuję wiedzę dwójce dzieci, a nie trzydzieściorgu, które siedziałby w klasie – uważa Monika Anulak. Jeszcze bardziej nowatorski wydaje się być sposób nauczania syna przez Annę Janicką – Galant. Przez trzy lata pani Monika podróżowała autostopem razem z synem. W ten sposób Przemek zamiast siedzieć w ławce, zwiedzał Włochy, Grecję, Turcję i Gruzję. W czasie wypraw chłopak poznawał język, geografię, historię i literaturę zwiedzanych krajów. Korzyści jakie płyną z tego typu edukcji, po Przemku widać już dzisiaj. Chłopak jest teraz w drugiej klasie liceum, uczy się ośmiu języków obcych, z czego trzy zna w stopniu zaawansowanym. Sam decyduje kiedy i ile poświęca czasu na naukę. Wątpliwości co do edukacji Przemka ma dyrektorka gimnazjum, do którego uczęszczał. Przyznaje, że był dojrzalszy od kolegów, jednak jego wiedza, choć bardzo szeroka, nie zawierała szczegółów potrzebnych do uzyskania bardzo dobrych wyników. - Przemek najprawdopodobniej wie o wiele więcej niż jego rówieśnicy. Jednak, gdyby chodził do szkoły, na pewno z przedmiotów, w których teraz jest słabszy, również miałby piątki – komentuje Zofia Franek, dyrektor gimnazjum, które kończył Przemek. Edukacja domowa nie ma na celu wyparcia szkolnictwa powszechnego. Doskonale je uzupełnia przyciągając rodziców zdolnych dzieci, które w szkole zrównałoby do średniaków. W tej edukacji jest też szansa dla słabszych, zamkniętych w sobie dzieci, które w zwykłej szkole nie miałby szans i wyniosłyby więcej urazów niż wiedzy. Rodzice uczący dzieci w domu stworzyli już mini ruch społeczny. Doskonale współpracują między sobą w internecie. Wymieniają się informacjami, doradzają sobie w sprawach podręczników. Domowa edukacja to również możliwość skorzystania z wiedzy ekspertów, którzy uczą za darmo.