Do wypadku 11-letniego chłopca, który zaplątany w linę omal się nie udusił, doszło w jednym z parków linowych na Podkarpaciu. Tego dnia w to samo miejsce wybrał się także pan Tomasz z żoną i trójką swoich dzieci.
Co wydarzyło się w parku linowym?
- W parku było wówczas kilkanaścioro dzieci, a na trasie dochodziły kolejne – opowiada mężczyzna.
- Myśleliśmy, że ten dzień będzie miło i fajnie spędzony. Ale w pewnym momencie rozległ się na cały plac przeraźliwy krzyk: „Pomocy! Ratunku!” – relacjonuje pani Iwona, żona pana Tomasza.
- Zobaczyłem dziecko, które wisi na około 5 metrach wysokości. Chłopiec wisiał bezwładnie, nogi zwisały, ręce zwisały. Był siny – opisuje Tomasz Majka. I dodaje: - Pojawiła się myśl, że umiera dziecko, że to tak naprawdę jest też koniec życia dla tej matki.
Mężczyzna ruszył z pomocą.
- Widząc drzewo, podciągnąłem się rękoma, wszedłem na platformę, łapałem, co było pod ręką, stawałem na ruchomych elementach, żeby jak najszybciej dotrzeć do dziecka. W końcu udało się do niego dotrzeć, ale chłopiec był już nieświadomy. Słyszałem z boku, jak matka lamentuje: „Mój syn umiera”. I to był dodatkowy bodziec, że muszę to zrobić. Udało się go podnieść na kilka centymetrów i po kilku sekundach wrócił do żywych - opowiada pan Tomasz.
Kiedy mężczyzna ratował chłopca, pracownica kasy biletowej zadzwoniła na numer 112. Na miejsce została wezwana także straż pożarna i policja. Pierwszy przybył tam jednak zespół karetki. Sprowadzony już bezpiecznie na dół chłopiec znajdował się pod opieką matki.
- Był roztrzęsiony, płakał. Na szyi widoczny był ślad otarcia. Musiał zaplątać się w uprząż – mówi Jarosław Szwed, ratownik medyczny.
- W czwartej minucie, kiedy przestajemy oddychać, zaczyna się nieodwracalne umieranie mózgu. [Gdyby nie ten świadek, który pomógł chłopcu – red.], mogłoby skończyć się to śmiercią. A nawet gdyby udało się przywrócić akcję serca, to następują deficyty neurologiczne – tłumaczy ratownik medyczny.
Dziecko trafiło do szpitala. Chłopiec miał ogromne szczęście. Dzięki błyskawicznej reakcji pana Tomasza był w dobrym stanie fizycznym. Potwierdziły to wyniki szczegółowych badań, między innymi mózgu i kręgosłupa.
Kto zapewnia bezpieczeństwo w parkach linowych?
Czy jeden instruktor jest w stanie obsługiwać klientów, nadzorować ich, a w razie potrzeby udzielać im pomocy w parku, który ma pięć tras i ponad 60 przeszkód?
Nie ma przepisów, które wprost określają, ilu zatrudnionych ma być instruktorów. Według obowiązującej normy, ma być ich taka ilość, by zapewnić bezpieczeństwo. W dniu wypadku w parku linowym pracowało dwóch instruktorów.
- Kiedy byłem przy chłopcu i unosiłem go kilka centymetrów, kątem oka widziałem jednego z tych młodych pracowników. Dotarło do niego, jak poważna jest sytuacja, zaczął biec w kierunku punktu sprzedaży biletów, gdzie mają sprzęt. Miałem myśl: „Cholera jasna, gdzie ty biegniesz?”. Jak się później okazało, pobiegł zawiadomić pozostałe osoby z obiektu, jak poważna jest sytuacja, ponieważ na miejsce przybiegł drugi chłopak – opowiada pan Tomasz.
Limit wieku w parkach linowych?
Czy instruktor ma obowiązek nadzorować dzieci, kiedy są na trasach? Zgodnie z normą dziecko od 10. roku życia jest nadzorowane tylko przez rodzica. Instruktor zjawia się na zawołanie, gdy coś się dzieje. 11-latek zaplątał się w liny na jednej z trudniejszych tras. Mógł jednak na niej być, bo nie obowiązuje na niej żaden limit wieku.
Jednak, kiedy nagrywaliśmy reportaż, instruktor poinformował nas, że na trasę mogą wejść dzieci powyżej 15. roku życia, a rodzic musi pilnować z ziemi. Ewentualnie, młodsze osoby mogą iść z rodzicem.
Spotykaliśmy się z ekspertem, który szkoli instruktorów. Okazuje się, że jakość szkoleń bywa bardzo różna, bo tu też nie ma precyzyjnych przepisów. Certyfikat umożliwiający podjęcie pracy można dostać nawet po kilku godzinach szkolenia. Zazwyczaj trwa ono dwa dni. Pracujący już instruktorzy powinni cały czas ćwiczyć i podnosić swoje umiejętności, szczególnie ci z uprawnieniami ratowniczymi.
- Jak instruktor słyszy: „Ratujcie moje dziecko!”, to łapie za sprzęt do ewakuacji – linę, przyrząd do opuszczania, karabinek i nóż, którym można odciąć różne rzeczy. Wtedy, mając narzędzia, można szybko dojść do tej osoby i ją ratować – mówi Wojciech Sieprawski, kontroler i szkoleniowiec w pakach linowych. I dodaje: - W każdym parku jest obowiązek, żeby był przynajmniej jeden instruktor-ratownik, który umie to wykonać i żeby był sprzęt.
Sprawę bada policja
Policja wszczęła śledztwo dotyczące narażenia chłopca na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
- Przesłuchujemy świadków, badamy dokumentację, czy ten park linowy spełniał wszelkie wymogi. Będziemy badać, czy w odpowiedni sposób zostały przeprowadzone czynności, czy wszystkie wymogi bezpieczeństwa zostały w tym momencie dopełnione – mówi Andrzej Stebnicki, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie.
Właścicielka parku nie chciała komentować sprawy. Na stronie internetowej parku podany jest numer telefonu do jej męża, który, jak czytamy, prowadzi szkolenia w górach. Udało nam się do niego dodzwonić.
- Odnoście wypadku, proszę wrzucić na Wikipedię, co to jest wypadek. Wypadek to zdarzenie nagłe, w wyniku którego powstaje uraz. Nie było żadnego urazu. Dziękuję, do widzenia – uciął mężczyzna.
Autor: wg
Reporter: Magdalena Zagała