Tragedia w Pobiedziskach. W miejscu, gdzie zginął 16-latek są światła, ale nie działają

Przejście kolejowe
Śmierć na przejściu kolejowym
16-letni Piotr wpadł pod pędzący pociąg, zginął. Przejeżdżał rowerem w miejscu, gdzie zamontowana jest sygnalizacja świetlna. Jak to możliwe, że od sześciu lat jej nie uruchomiono?

16-letni Piotrek chciał zostać mechanikiem. We wrześniu miał rozpocząć naukę w szkole zawodowej. 8 sierpnia wieczorem, jadąc rowerem przez tory, wpadł pod pędzący pociąg. Na ratunek nie było szans.

- Następnego dnia po tragedii poszliśmy zapalić znicze, przeszliśmy się kładką i zauważyliśmy, że światła i maszyny do rogatek nie działają - mówi Patrycja Paniewska, matka zmarłego Piotra.

Tory przecinają miasto na pół

Tory kolejowe, na których zginął Piotrek, dzielą Pobiedziska na pół. Dworcowe przejścia to jedyny łącznik między dwiema częściami miasta i korzystają z nich setki mieszkańców dziennie.

Rodzice Piotrka zauważyli, że chociaż PKP wyposażyło przejścia w ostrzegawcze światła, megafony i szlabany, urządzenia te nie działają, a jedynym zabezpieczeniem są standardowe tabliczki.

- Pociągi jeżdżą co 15 minut, a nawet i 10. I tak jest nawet w porach wieczorowych – zaznacza pani Patrycja.

W Pobiedziskach miał być tunel, dlaczego nie ma?

W archiwach zachowały się dokumenty, z których wynika, że kiedy za miliony remontowano dworzec, gmina Pobiedziska chciała sama, przy wsparciu pieniędzy unijnych, wykopać tunel dla pieszych. Od inwestycji w ostatniej chwili odstąpiono, bo okazało się, że PLK chce zbudować bezpieczne przejścia wyposażone w szlabany i sygnalizację świetlną.

Kiedy rodzice Piotrka zaczęli drążyć temat, okazało się, że szlabany i ostrzegawcze światła na przejściach nie uległy chwilowej awarii, a spółka PKP Polskie Linie Kolejowe nigdy, czyli od prawie sześciu lat, nie oddała ich do użytku.

W efekcie na wypadek narażone są codziennie setki ludzi; przed śmiercią Piotrka życie stracił tam młody obywatel Ukrainy.

- Urządzenia, które zostały zainstalowane posiadają pewien problem techniczny i przez to nie mogą zostać uruchomione – stwierdza Karol Jakubowski z PKP PLK S.A. - Dlaczego przez 6 lat nic nie zrobiono? – dopytywał reporter Uwagi! Tomasz Patora.

- Były podejmowane działania, analizy i na podstawie tych działań stwierdzono, że urządzenia będą zainstalowane w innym miejscu – mówi Karol Jakubowski.

- Rok temu odbyło się spotkanie, które kolejarze sami zaproponowali. Chodziło o wizję tych przejść. Wówczas w protokole znalazł się zapis, że konieczne jest zbudowanie albo kładki, albo tunelu, żeby bezkolizyjnie przechodzić na drugą stronę. Podpisał się pod tym dyrektor – mówi Ireneusz Antkowiak, burmistrz miasta i gminy Pobiedziska.

Brat przeżywa śmierć Piotra

Śmierć Piotra mocno przeżył jego brat.

- Dawid od czasu, kiedy Piotruś zginął śpi na jego łóżku, nosi jego ciuchy i spędza w jego pokoju dużo czasu. Tak sobie radzi ze stratą brata – mówi pani Patrycja.

- Brakuje mi brata, brakuje mi kłótni z nim – mówi Dawid.

- Syn ma autyzm, dlatego on troszeczkę inaczej odbiera tę tragedię. Bardzo często jesteśmy na dworcu i on tam leży i płacze, że nie ma brata – opowiada matka chłopca.

Problem z kolejnym przejściem

Przejścia przez tory w centrum Pobiedzisk nie są jedyną fuszerką, za którą odpowiadają w tej okolicy polskie koleje. Tuż obok wybudowano za blisko pięć milionów złotych klimatyzowany dworzec, który stoi kompletnie pusty, bo na podróżnych zastawiono tu następną pułapkę.

- Mamy poczekalnię [w budynku nowego dworca – red.], słyszymy sygnał, że pociąg nadjeżdża, dochodzimy do rogatek, by przejść na drugą stronę i one się zamykają – pokazuje burmistrz miasta i gminy Pobiedziska.

Część osób, by dostać się na peron przechodzi wówczas pod rogatkami.

- A 95 procent mieszkańców od razu staje na właściwym peronie pod wiatami i tam oczekują na pociąg, żeby uniknąć przechodzenia pod rogatkami – dodaje Ireneusz Antkowiak.

Co robiły władze gminy?

Czy przez sześć lat władze gminy rzeczywiście robiły wszystko, by kolejarze zlikwidowali śmiertelne pułapki? Aby to sprawdzić, rodzice Piotrka poszli na sesję rady gminy.

Okazało się, że radni o codziennym zagrożeniu życia mieszkańców miasta nie wiedzieli prawie nic.

- Co zrobiliście przez te sześć lat? Co wy robicie, ile jeszcze ludzi ma tam zginąć, żebyście coś mogli zrobić? – pytała radnych matka zmarłego Piotra.

- Tego nie da się słuchać, jeden kryje drugiego – mówiła oburzona kobieta.

Jak sprawę komentuje PKP PLK?

- Bezpieczeństwo na stacji w Pobiedziskach jest zachowane w momencie, kiedy podróżni zachowują się zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i przechodzą przez przejście dla pieszych, zachowując się zgodnie z zasadami bezpieczeństwa – mówi Karol Jakubowski z PKP PLK S.A. Śmierć Piotra i walka jego rodziców zmobilizowała mieszkańców Pobiedzisk do walki o bezpieczne przejście przez tory.

- Nasz kolega niepotrzebnie zginął. Gdyby były zrobione światła, to nic by się nie stało, a zrobili to na odpierdziel. Nikt z tym nic nie robi – oburza się Wojciech, kolega zmarłego Piotra.

- Ktoś zrobił projekt, ktoś wybudował. Dlaczego nie ma odbioru? – zwraca uwagę Beata Rogowska, mieszkanka Pobiedzisk.

- Dlaczego nie ma przejścia podziemnego, które miało być? – pytali inni mieszkańcy.

- Piotruś, to było moje oczko w głowie. Widziałem w nim trochę odbicie siebie, jak byłem młody. Niestety, straciliśmy Piotrusia, ale dostaliśmy misję, że musimy doprowadzić do tego, aby zostało tam zrobione podziemne przejście – mówi Krzysztof Demeszuk, ojczym zmarłego Piotra.

- Robię to dla innych matek, innych ojców i dzieci, żeby już nigdy nikt tam nie zginął. Żeby nigdy nikt nie musiał czuć tego, co ja czuję, takiej pustki – mówi pani Patrycja.

podziel się:

Pozostałe wiadomości