Sylwia straciła wzrok po tym, jak petarda wystrzeliła jej w oko. „Ksiądz błagał, żeby sprawy nie nagłaśniać”

TVN UWAGA! 346985
27-letnia Sylwia straciła widzenie w oku podczas imprezy sylwestrowej, na którą zapraszać miał ksiądz, wójt i starosta. Śledczy umorzyli sprawę, a organizatorzy uchylają się od odpowiedzialności. - To są ludzie, których nie stać na słowo „przepraszam” – kwituje matka poszkodowanej.

Prosto w oko

Do tragedii doszło w Nowy Rok przy wieży widokowej na Górze Liwocz. 27-letnia Sylwia przyszła tam wraz z rodziną obejrzeć pokaz sztucznych ogni.

- To spadło obok mojej lewej nogi. Gdy na to spojrzałam, już dymiło. To był ułamek sekundy, jak petarda została rozerwana – opowiada Lucyna Czapla, mama Sylwii.

Petarda wystrzeliła prosto w oko 27-latki.

- To było bardzo silne uderzenie w oko, jakbym dostała kamieniem – wspomina poszkodowana.

- Powieka była rozerwana, krew lała się strumieniem z tego oka. Krwiak schodził bardzo długo. Kiedy krew zeszła, okazało się, że jest naczyniówka pęknięta, siatkówka wstrząśnięta i uszkodzony jest zwieracz źrenicy. To był wyrok dla córki – opisuje pani Lucyna.

Poparzonego oka nie dało się uratować, Sylwia straciła w nim wzrok.

Organizatorzy

Na zaproszeniu, które reklamowało zabawę sylwestrową, widać, że gospodarzami wieczoru byli wójt, ksiądz i starosta. Od zdarzenia mijają dwa lata, a nikt nie poniósł za to, co się stało, kary.

- Odbył się pokaz pirotechniczny, ale my jako gmina nie byliśmy z tym pokazem jakkolwiek związani – podkreśla Rafał Papciak, wójt gminy Brzyska. I dodaje: - Nie mogę być odpowiedzialny za wszystko, co się dzieje na terenie gminy. My tych petard nie zamawialiśmy, sam nie organizowałem nigdy pokazu fajerwerków.

Pokaz sztucznych ogni odbywał się na terenie parafii. Proboszcz także wszystkiemu zaprzecza.

- Zapraszałem na mszę świętą, nie było żadnego sylwestra. Dla tych ludzi, którzy przychodzili tu od 2003 roku, zawsze robiliśmy później pokaz sztucznych ogni. Na tym koniec. 18 lat zapraszam na tę imprezę i nigdy nic się nie stało – mówi duchowny. I dodaje: - Stało się, co ja na to poradzę? Ani starosta nie strzelił, ani ja nie strzeliłem, ani wójt nie strzelił.

Głównym organizatorem sylwestra był starosta jasielski. Ten twierdzi, że o tym, kto zawinił, rozstrzygnie sąd oraz organy, które prowadzą postępowanie. Na pytanie czy naraził ludzi, zapraszając ich na zabawę sylwestrową, która nie została odpowiednio przygotowana, mężczyzna odmówił odpowiedzi.

- Na miejscu nie było służb medycznych ani straży pożarnej, nie było wyznaczonych stref, gdzie można stać. Nie było nic – komentuje Sylwia Czapla.

Prokurator umarza

27-latka zawiadomiła prokuraturę, a śledczy powołali do sprawy biegłego. Ten uznał, że impreza była fatalnie zorganizowana i stanowiła zagrożenie dla mieszkańców. Jak to możliwe, że śledczy umorzyli sprawę i nikomu do tej pory nie postawiono zarzutów?

- Fajerwerki odpalał właściciel firmy, w której starostwo je zakupiło. Z akt sprawy wiem, że podobne usługi wykonywał już w latach poprzednich. Mężczyzna ten nie miał odpowiednich uprawnień do wykonywania takich publicznych pokazów. Moim zdaniem to sprawa przesądzona, zaniedbania były. Problem pojawił się po opinii biegłego, sporządzonej na podstawie filmu nagranego przez jednego z uczestników, że do uszkodzenia ciała doszło nie w wyniku wystrzelenia fajerwerków z tarasu widokowego, ale tych wystrzelonych wśród widowni – mówi Zbigniew Wieszczek z Prokuratury Rejonowej w Strzyżowie.

- Trudno byłoby tak strzelać komuś, nawet dla zabawy. To wygląda na materiał, który był użyty do pokazu. To musiało spaść z góry, nie ma innej opcji – komentuje Ireneusz Hedzel, wieloletni specjalista z zakresu pokazów pirotechnicznych. I dodaje: - Przede wszystkim zabrakło fachowego wyboru miejsca przeprowadzenia pokazu. Jeżeli już to tam ktoś to odpalał, to mógł to zrobić z tyłu budynku. Wtedy przy przewróceniu, czy awarii wyrzutni, ładunki poszłyby w ścianę, a nie w ludzi.

Tę wersję potwierdza anonimowo świadek zdarzenia, który zna mężczyznę odpalającego tego dnia fajerwerki.

- Żalił się, że doszło do awarii tych materiałów, które posiadał. Z tego, co mówił, to po prostu rozerwało ten materiał i jego część spadła na ziemię, powodując to okaleczenie – mówi.

Dlaczego zatem mężczyzna nie przyznał się do tego?

- Nie wiem, może ksiądz go o to poprosił. Ksiądz ma dużą siłę przekonywania – dodaje świadek.

„To próba przekupstwa”

- Po wypadku ksiądz przyszedł do nas do domu, prosił, płakał, błagał, żeby sprawy nie zgłaszać na policję. Mówił, że będą się starać załatwić Sylwii pracę, że nie zostanie sama. Trwało to kilka dni. To nie była chęć pomocy tylko próba przekupstwa – uważa matka Sylwii.

- Nie chciałem tego wyciszyć, tylko załatwić sprawę polubownie, a nie tak, żeby narobiła szumu. Wszyscy widzieli, że nieszczęście się stało. Nie czuję skruchy. Rozumiem nieszczęście rodziny, ale to zbieg okoliczności – odpowiada ksiądz.

Sąd Okręgowy w Krośnie uchylił postanowienie prokuratury o umorzeniu śledztwa i kazał ponownie zająć się sprawą. Sędziowie uznali, że konieczne jest przesłuchanie osoby, która przygotowała prywatną opinię, być może zostanie powołany też nowy biegły z zakresu pirotechniki. Niezależnie od sprawy karnej, Sylwia zamierza również wytoczyć proces cywilny.

- To są ludzie, których nie stać na słowo „przepraszam”. To słowo nigdy nie padło z ich ust. Nikt nawet nie spytał po wypadku, co się dzieje z córką. Oczekuję tylko sprawiedliwości. Mam nadzieję, że kiedyś wyrok zapadnie i winni poniosą odpowiedzialność za to, co się stało – kończy matka pokrzywdzonej 27-latki.

podziel się:

Pozostałe wiadomości