Franciszek jest uczniem ósmej klasy szkoły podstawowej w Kobyłce. Zdaniem matki jest ofiarą uporczywego nękania przez innych uczniów.
- Któregoś razu syn został napadnięty w toalecie. Został podglądnięty, zaczęli się z niego śmiać, wyzywać. Dziecko jest opluwane, opluwane są jego rzeczy. Do jego plecaka wrzucane są śmieci. Któregoś razu plecak syna został wyrzucony do kosza na śmieci w damskiej toalecie. Innego razu dziecko wróciło ze szkoły bez butów, po prostu nie znalazło ich w szatni – mówi pani Marta.
- Argument wychowawcy był taki, że dzieci przecież robią sobie psikusy – dodaje matka Franciszka.
„Nauczyciele nie pochylają się nad tym”
Matka chłopca uważa, że główną przyczyną szykanowania jej syna jest to, że wyróżnia się na tle klasy.
- Ma wyraźne zainteresowania, ubiera się w charakterystyczny sposób, ponieważ nosi bojówki i wojskowy plecak. Jest też większy niż inni uczniowie. I nawet, jeżeli przez nauczyciela zlecone są jakieś prace w grupie, to mówią, że go nie chcą, on zgłasza to nauczycielom, ale oni nie pochylają się nad tym. Ma być zrobione i koniec – przywołuje matka Franciszka.
Zdaniem matki za nękanie Franciszka odpowiedzialni są nie tylko inni uczniowie, ale przede wszystkim szkoła.
- Myśmy raz spotkali się z rodzicami tych uczniów, którzy dopuszczają się aktów przemocy. Część rodziców obiecała, że zajmie się tematem, a część rodziców pokiwała głową, albo powiedziała, że to niemożliwe – opowiada pani Marta. I zaznacza: - Posiadam też dokumentację mailową ze szkołą z ostatnich czterech lat. Wszystkie wiadomości pozostały bez odpowiedzi. A pan wychowawca, po zgłoszeniu incydentów z napaścią w toalecie i wyrzuceniem mienia, publicznie powiedział, że syn ma przestać kłamać i jego matka również.
„Nie wytrzymaliśmy psychicznie”
Postawą szkoły w sprawie syna pani Marty nie są zaskoczeni rodzice innego chłopca, który był uczniem tej samej placówki.
- Przez pierwszy rok było dobrze. Nauczycielka mówiła, że syn integruje się z klasą, że jest fajny, miły. Ale gdy mieli w szkole zawody i koło nauczycielki kręciło się niepełnosprawne dziecko, marudząc, że chce dotknąć nagrodę, powiedziała, że mu nie da i ma jej dać święty spokój, bo ma go na dzisiaj dosyć. Zwróciłam jej wtedy uwagę, że może jednak dałaby temu dziecku potrzymać nagrodę. Spojrzała na mnie i od tej pory nasz syn był już najgorszy. Że to największy łobuz, bandzior i agresor. Codziennie syn był prowokowany do tego, żeby krzyczał, żeby uderzał głową w ścianę – opowiada pani Katarzyna, matka Filipa, który ze względu na autyzm, padaczkę i upośledzenie chodził do klasy integracyjnej.
Niespodziewanie szkoła zarzuciła rodzicom Filipa, że ich syn zagroził bezpieczeństwu nauczycielki.
- Dostałam telefon, że syn jest agresywny. Nauczycielka, która miała z nim zajęcia wezwała pogotowie i policję. Usłyszałam, że zagraża jej życiu i że pojedzie do szpitala. Zabroniłam im, powiedziałam, że w ciągu pół godziny ktoś po niego będzie. Filip miał wtedy 10 lat – mówi pani Katarzyna.
Z relacji matki Filipa wynika, że jej syn ostatecznie trafił do szpitala.
- Mąż pojechał po niego. Syn siedział przed gabinetem, po jednej i drugiej stronie był policjant i tak czekał na konsultację – relacjonuje kobieta.
- Psychiatra porozmawiał z Filipem i ze mną i stwierdził, że nie ma potrzeby hospitalizacji – mówi pan Michał.
- Nie wytrzymaliśmy psychicznie i zabraliśmy syna ze szkoły – dodaje pani Katarzyna.
Również z tej szkoły swoje niepełnosprawne dziecko zabrali inni rodzice. Ze względu na dobro chłopca, jego ojciec poprosił nas o anonimowość. Twierdzi, że kiedy zaczął zgłaszać w szkole nieprawidłowości w opiece nad swoim synem, nauczyciele i dyrekcja zaczęli stawiać zarzuty jego rodzinie.
- Złożyli fałszywe zawiadomienia, nękali nas za pośrednictwem sądu rodzinnego. Dowiedziałem się, że biję żonę, że u nas w domu jest przemoc. Że skarżymy się na szkołę i nie współpracujemy z terapeutą – opowiada mężczyzna.
Na dowód swojej niewinności rodzic udostępnił nam postanowienie sądu rodzinnego, który zdecydował, że brak jest podstaw do wydania zarządzeń opiekuńczych wobec wykonywania władzy rodzicielskiej nad jego synem. W uzasadnieniu postanowienia stwierdzono, że powodem wszczęcia postępowania były niepokojące informacje przekazane przez szkołę. Natomiast kurator nie stwierdził żadnych zaniedbań rodziców wobec dziecka.
Podobną historię opowiada matka Filipa.
- Przysłali nam kuratora do domu. Chcieli z naszej rodziny zrobić rodzinę patologiczną. Że nie zajmujemy się dziećmi. Taką informację dostała od szkoły pani kurator, która przyszła sprawdzić nasz dom – opowiada pani Katarzyna.
Co na to szkoła?
Chcieliśmy porozmawiać z dyrektor szkoły. Dziennikarka wyjaśniła, że rozmawiała z matką Franciszka i innymi rodzicami, którzy mają zastrzeżenia do tego jak funkcjonuje placówka.
Dyrektorka szkoły poprosiła reporterkę Uwagi! o czas na przygotowanie się i wyznaczyła termin wywiadu za kilka dni. Niespodziewanie następnego dnia po wizycie ekipy Uwagi! w szkole na lekcję WF-u do syna pani Marty przyszła dyrektorka.
- Pojawiła się na sali gimnastycznej i zaczęła mu mówić, żeby nie wtrącał się w sprawy, która ja poruszyłam i zajmuje się tym tematem. To była rozmowa na forum klasy – przywołuje pani Marta.
W dniu, w którym dyrektorka szkoły miała odpowiedzieć na nasze pytania przed kamerą, półtorej godziny przed spotkaniem, wysłała wiadomość głosową na telefon reporterki Uwagi! Powiedziała, że rezygnuje z wywiadu.
Organem prowadzącym szkołę jest Urząd Miasta Kobyłka. Skargi rodziców na funkcjonowanie szkoły trafiały do rady miasta, ale tam najczęściej były uznawane za bezzasadne. W komisji skarg i wniosków zasiada radna, która jednocześnie jest nauczycielem w tej szkole. Czy nie jest to konflikt interesów - zapytaliśmy o to przewodniczącego rady miasta.
- Ustawodawca przewidział taką sytuację nakazując wyłączenie się z głosowania. Natomiast nie ma możliwości, żeby wyłączyć radnego z prac nad uchwałą albo rozpatrywaniem skargi. Rada rodziców napisała stanowisko, że szkoła jest miejscem przyjaznym i bezpiecznym. Potwierdza to zdanie, jakie my radni, ale myślę, że ten większość mieszkańców ma o tej szkole – mówi Konrad Kostrzewa.
Jednak to nie rada miasta będzie rozstrzygać, czy w sprawie syna pani Marty szkoła dopuściła się nieprawidłowości. Tak zdecydowała burmistrz, która po zapoznaniu się ze sprawą zawiadomiła kuratorium oświaty i komisję dyscyplinarną dla nauczycieli.
- Dzwoniłam do pani dyrektor, ale ona nie widzi problemu. Nie zgodzę się na to, żeby temat był zamiatany pod dywan. Na pewno będzie kontrola z kuratorium, rzecznika dyscyplinarnego i na pewno ta kontrola coś wykaże. Zrobię wszystko, by wyjaśnić ten temat do końca, a jeżeli będzie trzeba użyję środków związanych z usunięciem pani dyrektor z tej funkcji – deklaruje Edyta Zbieć, burmistrz Kobyłki.