Janusz T., emerytowany policjant z Łodzi, więcej czasu spędzał z dwójką dzieci – pierwszoklasistą Wiktorem i chodzącą do przedszkola Dagmarą – niż żona, policjantka dojeżdżająca do pracy w Ozorkowie. Dyrektorka szkoły Wiktora Agnieszka Góra zapamiętała, że ojciec częściej odbierał syna ze szkoły niż mama i że Wiktor zawsze z radością wybiegał ojcu na spotkanie.- Spokojny, choć ze swoimi ponad 100 kilogramami i ponad metrem 90 centymetrami wzrostu mógł wydawać się groźny – mówi policjant, znajomy Janusza T. – Ale miał duszę miłego człowieka, który nikomu nie szkodził. Nie słyszałem, by kiedykolwiek podniósł głos.W 2000 r. Janusz T. z płonącego budynku uratował dwóch małych chłopców. Trzy i pół roku temu przeszedł na emeryturę i od tego czasu pozostawał bez pracy. Jak mówią znajomi, zaczął pić. Sąsiadka z bloku opisuje go jako człowieka depresyjnego, dziwnego, "połamanego".- Nigdy nie rozmawiał, tylko "dzień dobry" półgębkiem. Z jego żoną i dziećmi rozmawialiśmy – mówi sąsiadka Janusza T.Tę dwójkę dzieci sąsiedzi opisują jako bardzo radosne, skore do kontaktu, uczynne.Janusz T. w prokuraturze przyznał się do uduszenia Wiktora i Dagmary. Z jego zeznań wynika, że zbrodnię zaplanował dzień wcześniej.- Miał kierować się chęcią zemsty na żonie, bo był przekonany, że chce ona na jakiś czas wyjechać za granicę – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.Janusz T. decyzją sądu został aresztowany na trzy miesiące. Za podwójne morderstwo grozi mu dożywocie. Prokurator będzie wnioskował o przeprowadzenie badań psychiatrycznych, aby stwierdzić czy mężczyzna w czasie popełniania zbrodni był poczytalny.