- Nadepnęliście na odcisk bardzo bogatym i wpływowym ludziom, przy tak olbrzymich pieniądzach nie ma sentymentów, wszystko się może zdarzyć, baliście się? - Nie czujemy jakiegoś silnego nacisku fizycznego, ale strach się pojawia. Mieliśmy dziwnie uszkodzone samochody, ktoś usiłował dowiedzieć się gdzie mieszkamy. Dotarły do nas także informacje, że ”wzięto na nas zlecenie” - czyli, że ktoś chce się nas pozbyć. Podobno wypłynęło z kręgów szczecińskich. Ostatnio usłyszeliśmy, że drugie wypłynęło z tzw. Wołomina.- Były naciski, żebyście się wycofali z dziennikarskiego śledztwa? - Docierały do nas sugestie, że sprawa jest niebezpieczna, że lepiej jej nie ruszać. Na pewnym etapie naszego śledztwa pojawiły się nawet przypuszczenia, że robimy to na czyjeś zlecenie albo, że bierzemy pieniądze.- Jak wpadliście na trop tej afery? - Wszystko zaczęło się od szczecińskiej firmy BGM. Ludzie z kręgu tej firmy zasugerowali nam, że krakowski prokurator prawdopodobnie wziął łapówkę za wypuszczenie przestępcy z aresztu w Sztumie. Informacja o łapówce okazała się prowokacją. Jednak inne fakty zaczęły układać się w logiczną całość i sprawa potoczyła się sama...- Jak zbieraliście materiał, długo wam to zajęło? - Mieliśmy dziesiątki spotkań, odbyliśmy setki rozmów, przejechaliśmy kilkadziesiąt tysięcy kilometrów po Europie. Udało nam się dotrzeć do Arkadiusza Grochulskiego, jednego z założycieli BGM, który od ponad roku ukrywa się za granicą i jest poszukiwany listem gończym. Spotkaliśmy się z nim w Hiszpanii. Śledztwo zajęło nam pół roku, ale to zapewne nie koniec sprawy. - Pojawiały się momenty zwątpienia? - Owszem. Wiele razy. Ale dotyczyło ono głównie ogromu pracy. Wątpliwości dotyczyły też przemyśleń w jakim państwie żyjemy - bagnie powiązań wychodzących jeszcze z czasów SB. Ludzie zabijają się dla pieniędzy... Ta sprawa to morze przekrętów. Mamy do czynienia z bardzo dobrze zorganizowaną machiną przestępczą, która świetnie prosperuje, gubi tropy, sprytnie kluczy. Do tej pory przeprowadzono kilkadziesiąt śledztw i żadne nie ruszyło sprawy z miejsca. Jednak po trzech latach prokuratura wreszcie chwyciła trop, ponieważ zmowa milczenia została przełamana. Teraz toczą się dwa najważniejsze dochodzenia: krakowskie, w którym aresztowano już kilkadziesiąt osób, w tym także te najważniejsze i katowickie - trochę mniej skuteczne, ale też bardzo ważne. Jeśli działania sejmowej komisji śledczej badającej tzw. ”aferę w Orlenie” zakończą się powodzeniem, będzie to największe wydarzenie gospodarcze w III RP.- W takich śledztwach dziennikarskich często rzuca się reporterom kłody pod nogi. - Z nami też tak było. Bardzo często podsuwano nam fałszywe i nieistotne tropy. Pojawiali się rozmówcy, którzy starali się manipulować naszym dochodzeniem w kierunku odpowiednim dla pewnych osób. Pomagały nam jednak osoby, które posiadają w tej sprawie ogromną wiedzę, ale przekazywały ją nam lakonicznie i z pewnymi lukami. Informacje docierały do nas z różnych źródeł i uzupełniały się nawzajem. Do tej pory w reportażach wykorzystaliśmy zaledwie 30 procent materiału.- W aferę paliwową zamieszani są politycy? - Tak. A im bliżej polityki, tym trudniej. Politycy nie angażują się wprost w kryminalne działania, ale inspirują, tworzą złe prawo i osłaniają przestępstwa. Kiedy dotarliśmy na średnie szczeble mafii paliwowej, byliśmy pewni, że bez pomocy polityków nie mogłaby działać na tak dużą skalę i tak długo. To smutne, bo potwierdza że nasze państwo jest przeżarte korupcją.