Pani Sandra i pan Mateusz mieszkają pod Dzierżniowem. Bardzo cieszyli się, że zostaną rodzicami. Mimo że badania kontrolne wykazały, że ich córeczka ma tzw. hipotrofię, czyli bardzo małą wagę, ciąża przebiegała prawidłowo.
Dwie wizyty w szpitalu
W czasie świąt Bożego Narodzenia, gdy Sandra była w czterdziestym tygodniu ciąży, pojawiły się u niej objawy, z powodu których zgłosiła się do szpitala.
- Zaczął mnie strasznie boleć brzuch, zorientowałam się, że to pierwsze bóle porodowe. Przyszła do mnie wówczas młoda pani. Pod wpływem stresu, może presji bóle mi ustały. Powiedziała, że w związku z tym, że są święta mogę iść do domu lub zostać w szpitalu – opowiada Sandra Gołębiowska.
- Nikt nie powiedział, żeby zostać, że to jest bardzo niebezpieczne, że to pierwsza ciąża i może się coś stać. Nic takiego nie było – podkreśla Mateusz Zamorski.
Młodzi rodzice wrócili do domu, ale spokój nie trwał długo. Jeszcze tego samego dnia bóle porodowe zaczęły nasilać się. Ponownie udali się więc do szpitala, gdzie około północy w końcu przyjęto panią Sandrę na oddział.
- Przyszedł do mnie pan doktor, ustalił, że główka jest za wysoko. Wtedy mi powiedział, że konieczna będzie cesarka – opowiada pani Sandra. I dodaje: - Patrzę na podłogę, a tam dużo krwi, cała kałuża krwi. Jedna z pielęgniarek spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. Była w szoku.
Trzy godziny oczekiwania?
Z relacji pani Sandry wynika, że nie wzięto jej od razu na blok porodowy.
- Musieli zwołać lekarzy, ale zanim to się stało, to straciłam bardzo dużo czasu – podkreśla.
- O godz. 2:57 napisałem do mojej mamy, że Zosia utknęła. Napisałem, że szykują salę do cesarskiego cięcia. Dopiero po takim czasie! – oburza się pan Mateusz.
- Po zdjęciu nóżki dziecka wiedziałem, że coś nie jest w porządku, nie chcieli nam też pokazać dziecka – dodaje mężczyzna.
1 punkt w skali Apgar
Gdy Zosia przyszła na świat uzyskała zaledwie 1 punkt w skali Apgar. Jej stan był tak zły, że karetką została przewieziona do specjalistycznego szpitala we Wrocławiu. Tam lekarze walczyli o jej życie, ale z powodu silnego niedotlenienia dziewczynka zmarła.
- Zosia żyła jeden dzień, niecały. Nie mogłam jej nawet dotknąć, pierwszy i ostatni raz zobaczyłam ją na pogrzebie – mówi zrozpaczona pani Sandra.
Przypomnijmy: rodzice Zosi zgłosili się do szpitala w okolicach północy. Pani Sandra trafia na oddział koło godziny 1, a lekarze zdecydowali się na cesarskie cięcie dopiero po godz. 3. Jak wyglądało leczenie przez prawie trzy godziny? Niestety nie wiadomo.
Nikt miał też nie kontrolować przebiegu porodu za pomocą podstawowego badania KTG. Ostatni zapis kończy się o godz. 00:47.
„Trzeba było bezwzględnie przyjąć ciężarną”
Ryszard Frankowicz, ginekolog i położnik z wieloletnim stażem po przeanalizowaniu dokumentacji medycznej nie ma żadnych wątpliwości. To, co wydarzyło się na podczas porodu dziecka to wina personelu medycznego.
- Dziecko było zbyt małe, obarczone tak zwaną hipotrofią. Stąd należało bezwzględnie przyjąć ciężarną za pierwszym razem – podkreśla Ryszard Frankowicz, specjalista ginekolog z Zakładu Usług Medycznych i Opinii Cywilnych w Tarnowie.
Pokazaliśmy ekspertowi zapis KTG, który kończy się o godz. 00:47.
- Zapis KTG jest krótkotrwały, ponieważ płód był hipotroficzny, powinien być podłączony na stałe, to pierwszy błąd. Druga uwaga jest taka, że zapis KTG jest niepokojący, dlatego, że jest to oscylacja zawężona, mogąca przemawiać za tym, że dziecko już znajduje się w jakimś okresie niedotlenienia wewnątrzmacicznego – zaznacza Ryszard Frankowicz.
O konsultację poprosiliśmy też mecenas Jolantę Budzowską, która od wielu lat zajmuje się błędami medycznymi i prawami pacjenta.
- Wszystko, co wynika z dokumentacji świadczy o tym, że tej pacjentce, dziecku, należało udzielić natychmiastowej pomocy. Cięcie cesarskie powinno być wykonane w trybie nagłym, tak zwanym natychmiastowym. Lekarze, również biegli w procesach sądowych mówią, że takie nagłe cięcie jest możliwe do wykonania w ciągu 5 do 10 minut, a już na pewno wydobycie dziecka w tym czasie. Tutaj trwało to godzinami, personel medyczny nie spieszył się – zwraca uwagę mecenas Budzowska.
- Nigdy od nikogo z personelu nie usłyszeliśmy słowa przepraszam. Jak wchodzimy do szpitala, to oni zachowują się jakby nie wiedzieli, że coś źle zrobili – mówi tata zmarłej Zosi.
Co wykazała sekcja zwłok?
Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci Zosi była głęboka zamartwica będąca skutkiem długotrwałego niedotlenienia. Sprawą zajęła się już prokuratura, która obecnie czeka na opinię biegłych.
Dlaczego opóźniano decyzję o cesarskim cięciu? Tego próbowaliśmy dowiedzieć się w szpitalu.
- W takim przypadku, jeżeli doszło do błędu medycznego, odpowiadamy solidarnie, my jako szpital i osoba medycznie odpowiedzialna za prowadzenie pacjenta – stwierdza Maciej Smolarz, prezes zarządu Szpitala Powiatowego w Dzierżoniowie.
Udało nam się dodzwonić do lekarza, który pełnił wówczas dyżur.
- Nie mogę, nie mam prawa pani nic powiedzieć, bo są dwie rzeczy: RODO i tajemnica lekarska – stwierdził w rozmowie z dziennikarką Uwagi!
- Zmarło dziecko – podkreśliła reporterka.
- Dzieci umierają, no i co z tego? (…) W mojej karierze zawodowej kupę dzieci umarło i to jest jak najbardziej dopuszczalne. Nie rozmawiamy, proszę do mnie nie dzwonić - usłyszeliśmy.
- To nie jest nieuwaga, to nie jest nieudacznictwo, to jest niedbalstwo. To jest przykład braku czujności położniczej – podkreśla specjalista ginekolog Ryszard Frankowicz.
Czy dziecko można było uratować?
- Zdecydowanie tak. Dziecko nie zostało uratowane, bo lekarz dyżurny specjalista położnik ginekolog o to w ogóle nie dbał – uważa Ryszard Frankowicz.
- Zależy nam na sprawiedliwości. Ktoś z personelu medycznego popełnił błąd – podkreśla ojciec zmarłej Zosi.
- Zależy mi na tym, żeby to się nigdy nie powtórzyło, nie chciałabym, żeby umierały tam inne dzieci. To jest koszmar – kończy pani Sandra.
Autor: wg
Reporter: Aleksandra Rek