- To był dzień jak każdy inny, jeśli chodzi o poranek. Podczas wybudzania, toalety Darii, opiekunka zauważyła, że Daria jest rozpalona i ma wysoką gorączkę. Natychmiast zareagowała, został podany lek przeciwgorączkowy. Zimne okłady, które wtedy Daria jeszcze z siebie zrzucała. Próbowano schłodzić jej czoło, ale nie dawał sobie. Miała swoje zdanie. Lekarz ją osłuchał i podjął decyzję, że musi trafić do szpitala – opowiada Agnieszka Probant, Dom Pomocy Społecznej „Słoneczko” w Bydgoszczy. 18-letnia Daria niemal całe życie spędziła w Domu Pomocy Społecznej. Dziewczynka cierpiała na zespół downa, była narażona na częste infekcje. To w efekcie jednej z nich trafiła do Centrum Pulmonologii w Bydgoszczy. Gdy jej stan wciąż się pogarszał, lekarze stwierdzili, że należy umieścić ją na oddziale intensywnej terapii. Jednak wolne miejsce znalazło się dopiero po trzech godzinach, w dodatku w szpitalu oddalonym od Bydgoszczy o ponad 50 km. W godzinę po przewiezieniu na oddział Daria zmarła. - W tym przypadku zlecenie zostało zgłoszone o g. 9.23. O g. 9.29 karetka była już na miejscu w DPS. A o g. 9.55 chora była już w szpitalu. Ratownicy stwierdzili, że ma problemy z oddychaniem i bardzo wysoką gorączkę. Była przytomna i oddychała - wspomina Krzysztof Tadrzak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy. - Dla Darii było miejsce w szpitalu. Co więcej, tego dnia w Bydgoszczy było nie jedno a według ustaleń kontroli w szpitalach, było pięć miejsc na intensywnej terapii. Natomiast Daria trafiła do Chełmna 50 km, godzina drogi od Bydgoszczy. Tego dnia te miejsca były - mówi Jan Raszeja, rzecznik Narodowego Funduszu Zdrowia w Bydgoszczy. Ustalenia NFZ potwierdził konsultant wojewódzki w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii. Według niego Centrum Pulmonologii nie powinno odsyłać Darii do innego szpitala. Ale dyrektor centrum jest przekonany, że jego lekarze postąpili właściwie. - Moi lekarze postąpili prawidłowo i powiem więcej. Gdybym trafił tu w zagrożeniu życia, to nie chcę być leczony na korytarzu na zastępczym miejscu. Mnie to nie oburza, bo tak jest na całym świecie - twierdzi Lech Reichelt, zastępca dyrektora Kujawsko-Pomorskiego Centrum Pulmonologii. Według doświadczonych lekarzy, wożenie chorego z zagrożeniem życia od szpitala do szpitala przez kilkadziesiąt minut jest niedopuszczalne. - Jestem lekarzem ponad 52 lata i takie sytuacje nie mogą mieć miejsca. Oczywiście możemy się mylić, pracujemy w warunkach w jakich pracujemy, ale w tym konkretnym przypadku można mieć żal tylko do centrum pulmonologii. Jeśli jest przywieziona pacjentka w ciężkim stanie, to dla niej musi znaleźć się miejsce na intensywnej terapii. Jeżeli aktualnie nie ma miejsc, to rolą szpitala jest się tak zorganizować, żeby to miejsce się znalazło - mówi prof. Krzysztof Bielecki, członek zarządu Towarzystwa Chirurgów Polskich. Wojewódzki Szpital Dziecięcy w Bydgoszczy był kolejnym miejscem, które 8 marca, gdy umierała Daria, dysponowała wolnym miejscem na intensywnej terapii. - Miałam jeden telefon na temat Darii, że jest to pacjenta 18,5-letnia , była w szpitalu płucnochorych, gdzie jest oddział intensywnej terapii. Gdybym miała wiadomość, że dla Darii gdzie indziej na terenie Bydgoszczy nie ma miejsca, i jest to wyjątkowo krytyczna sytuacja, to odmawiałabym przyjęcia tych dzieci, które miały do nas dotrzeć. Ale więcej informacji nie miałam, to był jeden telefon. Trudno było mi pomyśleć, że na sześć szpitali, które są w Bydgoszczy z intensywną terapią nie ma dla Darii miejsca – mówi Ewa Węgrzynowska, Wojewódzki Szpital Dziecięcy w Bydgoszczy. Informację o wolnych miejscach na oddziałach intensywnej terapii zbiera wojewódzki lekarz koordynator ratownictwa medycznego. Ale system pozostawia wiele do życzenia. Nie wszystkie szpitale przekazują do niego dane, a koordynator zbiera je telefonicznie tylko dwa razy dziennie. Między innymi o tym rozmawiano podczas spotkania, które po śmierci Darii zwołał wojewoda kujawsko-pomorski. - Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest. Wszyscy narzekają, że nie ma pieniędzy, ale to jest prawda znana od dawna. A pomysłu jak to uzdrowić nikt nie ma – uważa Krzysztof Tadrzak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy. - Procedury, standardy, rekomendacje są tylko po to, żeby o czymś nie zapomnieć, ale żadna procedura nie mogą ubezwłasnowolnić lekarza i pozbawiać zdrowego rozsądku. I przesz procedury nie mogą umierać ludzie – mówi prof. Krzysztof Bielecki, członek zarządu Towarzystwa Chirurgów Polskich.