„Widok był przerażający”
Do tragicznych wydarzeń doszło 19 maja w Gorzowie Wielkopolskim. W jednym z mieszkań znaleziono na wpół żywą, zakneblowaną i związaną dziewięcioletnią Sarę. Dziecko zostało brutalnie zgwałcone, a następnie wepchnięte do wersalki.
- Widok był przerażający. Poruszeni byli nawet doświadczeni funkcjonariusze. W wersalce była dziewczynka ze skrępowanymi rękoma. Rozmawiałem z kolegą z wydziału kryminalnego, który trzymał ją na rękach. Próbował uwolnić ze sznurów, po policzkach płynęły mu łzy – opowiada nadkom. Marcin Maludy, rzecznik prasowy KWP w Gorzowie Wlkp.
Dziewczynkę w mieszkaniu Mateusza K. odnalazł 14-letni brat ze swoim kolegą, 17-letnim Olafem.
- Pojechaliśmy na ul. Małopolską i weszliśmy na górę. Przyłożyliśmy ucho do drzwi i zaczęliśmy nasłuchiwać. Początkowo nic nie słyszeliśmy. Mieliśmy odchodzić, ale nagle zza drzwi wydobył się krótki, przeraźliwy krzyk Sary – wspomina Olaf Kozubal.
Zdaniem lekarzy dziewczynka cudem przeżyła. Miała tak poważne obrażenia, że zdecydowano o natychmiastowej operacji.
- Wezwaliśmy służby żeby wejść do tego mieszkania. Przyjechał nieoznakowany radiowóz, wysiadło dwóch kryminalnych, którzy weszli na górę. Siostra leżała nieprzytomna w wersalce. Zjawiliśmy się w ostatnim momencie. Sara była nieprzytomna. Związana. Wynosili ją w kocu. To był straszny widok – dodaje Olaf.
- Lekarz poprosił mnie, czy mogę wejść z dzieckiem do toalety, żeby było jej raźniej. Dodał, żebym się nie przeraziła, bo może być krew i dziecko jest prawdopodobnie ofiarą gwałtu. Faktycznie dziecko miało zakrwawione majtki. Chciałam jej pomóc, ale zapewniała, że sobie poradzi – dodaje sąsiadka, świadek akcji ratunkowej służb.
Oprawca
24-latka policja zatrzymała jeszcze tego samego wieczora. Planował ucieczkę z miasta. Mężczyzna mieszkał w Gorzowie Wielkopolskim od 11 miesięcy. Wcześniej przebywał w gorzowskim szpitalu psychiatrycznym.
- Ciężko było się z nim dogadać, bo miał wadę wymowy. Miał charakterystyczną bliznę, mówił, że był poparzony. Miał swój świat, inaczej się ubierał, czesał, ale nie wadził nikomu – mówi jeden z sąsiadów.
- Widać było, że jest zamknięty w sobie. Nosił gaz pieprzowy. Nie wychylał się, cały dzień siedział w domu – dodaje inny z mieszkańców bloku.
Matka Sary przyznaje, że dzieci często przebywały w towarzystwie 24-latka. Starszy brat Sary był z nim w przyjacielskiej relacji. Mateusz K. opiekował się także szczurami, które należały do rodzeństwa. To właśnie dzięki zwierzętom, udało mu się zwabić Sarę do siebie.
- Poznałam go, jak odwiedzałam narzeczonego w szpitalu psychiatrycznym. Mateusz nas okłamał, mówiąc, że przebywa tam, bo nie chciał iść do więzienia po pobiciu kogoś. Mówił, że uznają go za chorego, bo niewyraźnie mówi. Mój syn mu zaufał – mówi matka kobiety i dodaje: Mój syn go zachwalał, córka też nic do niego nie miała. Zaufałam mu i nigdy sobie tego nie wybaczę.
Mieszkańcy gorzowskiego osiedla, często widywali Mateusza K. w towarzystwie dzieci.
- Chodził na plac zabaw. Często pilnował dzieci. Jak był strajk, to codziennie się zajmował. Mówił, że pomaga koleżance, która musi pracować i nie ma, co z nimi zrobić – opowiada sąsiadka.
Przymusowa terapia
Mateusz K. przebywał w zakładzie psychiatrycznym po tym, jak w Gliwicach dotkliwie pobił i zgwałcił 10-letniego chłopca. Biegli uznali wówczas, że jest niepoczytalny. Stwierdzono u niego upośledzenie w stopniu lekkim i zaburzenia osobowości. Trafił do zakładu psychiatrycznego na detencję. Pięć lat później biegli uznali, że jest mało prawdopodobne, aby Mateusz K. kogoś skrzywdził. W czerwcu zeszłego roku wyszedł z zakładu.
- Uchylając środek zabezpieczający sąd orzekł, że ten mężczyzna jest zobowiązany do podjęcia terapii w Gliwicach. Nie stawił się na terapię, nie byliśmy w stanie nawiązać z nim żadnego kontaktu – stwierdza Agata Dybek – Zdyń, rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach.
Przez 11 miesięcy przedstawiciele służb nie wiedzieli, gdzie przebywa Mateusz K.
- Gorzowska policja nie miała wiedzy, że na terenie miasta może przebywać osoba, wcześniej karana za przestępstwa na tle seksualnym. Dla nas taka osoba nie istniała – mówi nadkom. Marcin Maludy.
Zdaniem ekspertów, brak kontroli nad przestępcami tego typu jest niezwykle ryzykowny.
- Każdy sygnał wskazujący na to, że osoba skierowana na terapię nie stawia się na nią powinien być bardzo silnym sygnałem, by wzmóc czujność, odnaleźć takiego człowieka lub wznowić jego detencję. Takie skłonności nazywamy nekrosadyzmem. W przypadku, o którym mówimy, jest wysokie prawdopodobieństwo wystąpienia takiego zaburzenia. On prawdopodobnie dążył do spowodowania śmierci tej dziewczynki – uważa dr n. med. Stanisław Teleśnicki.
Sara prosiła o jedzenie
Sąd zajął się też matką małoletniej Sary. Dziewczynkę widziano kilka razy poruszającą się po mieście bez opieki. Sąsiedzi twierdzą, że matka nieodpowiednio zajmowała się dziećmi. Od roku, cała rodzina znajdowała się pod opieką kuratora.
- Któregoś razu Sara zapukała do mnie z prośbą o jedzenie. Mówiła, że nic nie jadła od dwóch dni. Zdarzało się to potem wielokrotnie. Od innego sąsiada też przychodziła z prośbą o obiad – mówi jeden z sąsiadów rodziny.
Brat Sary został umieszczony w pieczy zastępczej. Zdaniem sądu doszło do rażącego naruszenia obowiązków rodzicielskich, polegających na wielokrotnym powierzaniu dzieci osobie niegwarantującej im bezpieczeństwa. Sara po wyjściu ze szpitala też ma tam trafić.
Sprawca przyznał się do popełnionego czynu. Przebywa w areszcie.
- Mężczyzna jest tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Chcemy wyjaśnić wszystkie okoliczności tego zdarzenia. Istnieją przesłanki, by sądzić, że zakres czynów oskarżonego jest szerszy. Udało nam się zabezpieczyć materiał genetyczny oraz pewne dokumenty, które będą poddawane analizie – komentuje Bolesław Lendzion z Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wlkp.
Stan Sary poprawia się. Lekarze nie są w stanie ocenić, jak długo potrwa jej rekonwalescencja.
- Córka czuje się dobrze, już lepiej funkcjonuje. Musi dużo leżeć, jest na diecie. W szpitalu jestem codziennie. Powiedziała, że nie chce być w tym mieście, bo zrobiono jej tu krzywdę – kończy matka dziewczyny.