Zginęli w Kaukazie

- Po dniach piekielnej śnieżycy, mgły, przed nami ukazuje się Kazbek. To jest właśnie on – takie były ostatnie słowa księdza Dariusza Sańko, zapisane na taśmie filmowej. Na stokach Kazbeku w Kaukazie ksiądz Dariusz zginął razem z księdzem Szymonem Klimaszewskim, przez lata jego towarzyszem podróży po Azji i Europie.

Ksiądz Dariusz i ksiądz Szymon podjęli wyprawę na Kazbek, jeden z najwyższych szczytów Kaukazu, wysokości 5033 mnpm, 12 lutego tego roku. Swoją wspinaczkę rejestrowali kamerą. Od lat wspólnie podróżowali – zjeździli Azję, pływali po Bajkale, opłynęli Morze Czarne, byli w najdalej na północ wysuniętych zakątkach Norwegii. Dwa lata temu odbyli podróż swojego życia, płynąc kajakiem przez całą długość rzeki Leny na dalekiej Syberii. - Często się go pytałam, czy się nie boi tych wypraw, przecież naraża życie – mówi Ewa Bohdanowicz, znajoma księdza Dariusza z Giżycka. – Odpowiedział mi, że w ten sposób poznaje samego siebie, swoje słabości. Że człowiek może wszystko kupić za pieniądze, ale nie przekupi natury. Księża poznali się podczas wspólnej pracy w diecezji ełckiej. Obaj byli zapalonymi podróżnikami i sportowcami. Ksiądz Szymon do perfekcji opanował jazdę na rowerze, ksiądz Dariusz szczególnie upodobał sobie kajakarstwo. Swoimi pasjami obaj zarażali młodych ludzi, którzy tłumnie garnęli się do charyzmatycznych kapłanów. Organizowali dla nich biwaki, wycieczki w góry, rajdy rowerowe, spływy kajakowe. - Poszłam na SKS z ”kosza”, ale po pierwszym treningu zrezygnowałam – mówi Paulina Zabiałowicz z Giżycka. – Ale potem znów zaczęłam chodzić. To ksiądz Darek powiedział mi, że jeśli się czegoś pragnie, to można to zdobyć. On to, czego chciał, to miał. Ksiądz Dariusz zdobył sobie wśród młodzieży wielki autorytet. Kiedy podjął pracę w parafii pod wezwaniem Świętego Ducha Pocieszyciela w Giżycku, z roku na rok rosła liczba ministrantów. Pojawili się wśród nich także chłopcy z rozbitych rodzin, przeżywający problemy, którzy dotąd stronili od kościoła. - Ksiądz Darek umiał nadawać na tych falach, które młodzież odbierała – mówi ks. Kazimierz Gryboś, proboszcz parafii Świętego Ducha Pocieszyciela w Giżycku. – Oni traktowali go jak ojca. Mieli do niego zaufanie, dzielili się z nim swoimi kłopotami. Kontakt z nim ich zmieniał. W sierpniu ubiegłego roku ksiądz Szymon zdecydował się jechać do katolickiej parafii w Gruzji. I tam swoją pasją do sportu zaraził młodych. I tam niedługo trzeba było czekać, by zwiększyła się liczba ministrantów. - To był taki sportowiec, jeździł, skakał na rowerze, dzieci się cieszyły – mówi ks. Jerzy Szymrowski, proboszcz parafii Narodzenia Matki Bożej w Vale. – Nie spotkałem księdza, który z takim zapałem przyjechał do Gruzji. Uczył się języka, od rana do wieczora przychodził do mnie z pytaniami – jak to powiedzieć, jak się wymawia takie a takie słowo. W lutym ksiądz Szymon zaprosił przyjaciela do Gruzji. Pojechali w Kaukaz. Zdecydowali się zdobyć Kazbek, trudny szczyt, na którego osiągnięcie latem potrzeba dwóch dni, a wejścia zimowe są bardzo rzadkie. Księża byli jednak dobrze przygotowani do wspinaczki. Szli sześć dni. Ostatnie zdjęcia kamerą zrobili w schronisku na wysokości ponad trzech tysięcy metrów, 17 lutego. Tego dnia mieli zakończyć wyprawę. Kiedy nie wrócili, polska ambasada podjęła starania o akcję ratunkową. Gruzińscy ratownicy znaleźli ciała księży powiązane liną. - W piątek byli już prawie pod szczytem – mówi ks. Jerzy Szymrowski. – Ksiądz Darek szedł pierwszy. Upadł. Z pozycji ciał, kiedy ich znaleźli, można było się domyślać, że ksiądz Szymon czołgał się do niego, żeby mu pomóc.

podziel się:

Pozostałe wiadomości