Wypadek wydarzył się na podwórku zakładu wyrobu powozów pod Gostyniem w Wielkopolsce. 17-letni Witek przyuczał się tam do wykonywania zawodu. Był uczniem drugiej klasy zasadniczej szkoły zawodowej w Krobi. Trzy dni w tygodniu spędzał w pracy, dwa dni w szkole. Zginął rażony prądem. - Zastaliśmy pacjenta leżącego na ziemi. Stwierdziłam, że nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Podjęliśmy akcję reanimacyjną. Śmierć nastąpiła prawdopodobnie pół godziny przed wezwaniem karetki. Szanse na uratowanie na pewno były. Jest to kwestia nawet do 15 minut. Szanse byłyby zwiększone, gdyby ktoś z pracowników podjął akcję reanimacyjną. Tymczasem wszyscy stali i patrzyli – mówi Renata Mikstacka, lekarz pogotowia ratunkowego w Gostyniu. - Kolega polecił mu odnieść wykorzystywany w trakcie prac przewód elektryczny przerobiony na przedłużacz. Trzymając przewód będący pod napięciem przeciągał go do szopy wykorzystywanej na stajnię i powozownię. Znaleziono go leżącego w kałuży w pobliżu stajni – mówi Roch Waszak, Prokuratura Rejonowa w Gostyniu. Dawniej w umowie z pracodawcą dotyczącej praktyk pośredniczyła szkoła. Od kilku lat zajmuje się tym cech rzemiosł. On też jest zobowiązany ustawą o rzemiośle do nadzoru nad tymi praktykami. - To były luźne wyjazdy. Oczywiście zobaczy się, co, jak. Ale laik swoim okiem nie zobaczy wszystkiego. Od tego jest inspekcja pracy – mówi Ewa Szaferska, kierownik biura Cechu Rzemiosł Różnych w Gostyniu. Prokurator prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Witka. Jeśli pracodawcy udowodni się niezamierzone spowodowanie śmierci chłopca, grozi mu pięć lat więzienia.