Sprawie Marka N. redakcja Uwagi! przygląda się od ponad 10 lat.
Tragiczne warunki w domu opieki w Zgierzu
W 2016 roku reporter Uwagi! wszedł z ukrytą kamerą do domu opieki w Zgierzu i ujawnił panujące tam tragiczne warunki. Przebywało w nim wtedy aż 90 podopiecznych, którymi miały zajmować się tylko trzy osoby.
- Tu jest wykańczalnia ludzi - mówił starszy mężczyzna, pensjonariusz ośrodka.
Po ujawnieniu nagrań sprawą natychmiast zajął się Urząd Wojewódzki w Łodzi, który rozpoczął kontrolę w Domu Schronienia Samotnych i Potrzebujących w Zgierzu. W trakcie kontroli zdecydowano, że 13 z pensjonariuszy potrzebuje natychmiastowej hospitalizacji. Łącznie zmarło wtedy sześć osób - jedna jeszcze przed inspekcją, a pięcioro pacjentów już po przewiezieniu do szpitali.
- Pacjenci byli wyniszczeni, odwodnieni, mieli odleżyny, pasożyty, byli pacjenci zawszawieni. Niektórzy w stanie skrajnie ciężkim - mówił Marek Syncerek, kierownik oddziału ratunkowego szpitala w Zgierzu.
Niedługo po interwencji łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego dom opieki w Zgierzu został zamknięty, a pensjonariusze trafili do innych, bezpiecznych ośrodków.
30 zarzutów dla Marka N.
Łódzka prokuratura po ponad pięciu latach śledztwa skierowała do Sądu Okręgowego w Łodzi akt oskarżenia przeciwko 48-letniemu obecnie Markowi N. Znalazło się w nim aż 30 zarzutów.
- Najpoważniejsze zarzuty dotyczą przestępstw popełnionych na szkodę podopiecznych - mówi prok. Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Mężczyzna został oskarżony m.in. o narażenie 26 pensjonariuszy na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz spowodowanie u 43 podopiecznych ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, z czego u 12 z nich następstwem była śmierć.
Prok. Kopania dodaje, że wśród zarzutów są również przestępstwa dotyczące oszustw, przywłaszczenia czy znęcania się fizycznego i psychicznego nad osobami będącymi pod opieką ośrodka.
- Najcięższe z zarzutów, według stanu prawnego, który obowiązywał w latach popełnienia przestępstwa, zagrożone są karą pozbawienia wolności w wymiarze do lat 12 lat - informuje łódzki prokurator.
Wyłudzał i sprzedawał mieszkania
To już drugi akt oskarżenia skierowany do sądu przeciwko Markowi N. W marcu zeszłego roku mężczyzna został oskarżony o pięć przestępstw dotyczących oszustw, przywłaszczeń oraz bezprawnego pozbawienia wolności.
Marek N. został wtedy uznany za winnego i skazany na cztery lata więzienia i grzywnę w wysokości 13 tys. złotych.
Tą kwestią również zajmowała się redakcja Uwagi! Marek N. pod pozorem troski o los starszych osób, miał przejmować ich emerytury, zasiłki oraz sprzedawać mieszkania.
Jedną z takich historii naszemu reporterowi opowiedziała pani Ewa, która trafiła do domu opieki pseudo-księdza. Marek N. przejął, a następnie sprzedał jej 84-metrowe mieszkanie w Gdyni.
Kobieta opowiada, że natychmiast po pojawieniu się w ośrodku, zorientowała się, że coś jest nie tak.
- Wzięto mnie do łazienki, do kąpieli, wykręcono ręce, zabrano rzeczy, dokumenty. Telefon zabrano mi już w samochodzie. Byłam w szoku, człowiek cały czas był w szoku. Nie wiedziałam, co się dzieje – opowiadała kobieta.
W podobny sposób mieszkanie straciła samotna pani Jadwiga. Już kilka dni po zabraniu kobiety do swojego domu opieki, Marek N. wystawił jej mieszkanie na sprzedaż.
- Marek N. nakłonił kobietę, aby podpisała upoważnienie do sprzedaży mieszkania za 335 tys. zł Następnie z tym upoważnieniem udał się do biura nieruchomości podając się za wnuczka pokrzywdzonej, co nie było zgodne z prawdę – mówiła Monika Lewandowska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Choć N. twierdził, że kobieta była w pełni świadoma, podpisując upoważnienie, według opinii biegłych psychiatrów pani Jadwiga miała znajdować się wtedy w „stanie wyłączającym świadome podejmowanie decyzji i wyrażanie woli”.
Kto trafił do bezimiennych mogił?
Kolejnym niepokojącym wątkiem związanym z Markiem N. była kwestia wspólnych, bezimiennych mogił, w których mieli być chowani zmarli pensjonariusze.
- Były dwa pogrzeby. Raz były trzy urny, a na kolejnym dwie - opowiadał miejscowy grabarz. - Zdziwiło mnie, że nie podjechał karawan, tylko zwyczajny, cywilny samochód. A pomocnikiem „księdza” był bezdomny, który donosił urny - relacjonuje Terała.
Po zasypaniu grobu, okazało się, że organizatorzy pogrzebu nie mieli nawet tabliczek z imionami zmarłych. Choć obiecali, że je dowiozą, nie zrobili tego.
- Nie wiadomo, co to byli za ludzie - dodawał grabarz.