Mateusz trafił do zakładu karnego, teraz w szpitalu walczy o życie. „To, co mu tam zrobili, to jest tragedia”

Mateusz trafił do zakładu karnego, teraz w szpitalu walczy o życie
Mateusz trafił do zakładu karnego, teraz w szpitalu walczy o życie
Mateusz kradł w sklepach. W lipcu trafił do zakładu karnego. Kilkanaście dni temu, w stanie zagrażającym życiu, znalazł się w szpitalu. - Poszedł do więzienia jako zdrowy 30-letni facet. To, co tam zrobili, to jest tragedia – mówi siostra mężczyzny.

Mateusz to 30-latek z umiarkowanym stopniem upośledzenia. W przeszłości miał kłopot z używkami, kradł i dostał wyrok.

- Szedł do sklepu, kradł czekolady, piwo albo wódkę. I te sprawy szły do sądu – mówi pani Jolanta, matka 30-latka.

- To nie jest przestępca. To jest osoba, której się nazbierało. To jest kwestia 2-3 wyroków na łącznie dwa lata – dodaje adwokat Adam Kotfasiński.

W zakładzie karnym podupadł psychicznie i fizycznie

W lipcu mężczyzna trafił do zakładu karnego w Płocku.

- Od października zaczął nam się skarżyć. Mówił, że boli go pęcherz, że nie czuje, że musi się załatwić i zaczął robić pod siebie. Martwiliśmy się – mówi pani Judyta, siostra 30-latka.

- W grudniu pojechałam na rozmowę z dyrektorem zakładu karnego. Powiedział, że wszystko będzie dobrze, że mają tam swój oddział szpitalny. Że krzywda mu się nie stanie – dodaje siostra mężczyzny.

Mateusz miał trzy próby samobójcze. Jego stan psychiczny i fizyczny się pogarszał. Zaniepokojona rodzina prosiła o pomoc. W końcu adwokat złożył wniosek o zawieszenie kary, sąd go jednak odrzucił.

- Wchodzi się do celi, facet nie wstaje z łóżka, robi pod siebie, ma za sobą trzy próby samobójcze, więc obrońca składa wniosek o przerwę w karze. I co? Lekarz mówi, że wszystko jest w porządku – oburza się mecenas Kotfasiński. I dodaje: - Dyrekcja skupia się nie na tym, żeby uratować człowieka, tylko, żeby mieć podkładkę w postaci pisma. Że lekarz napisał, że jest OK, to jest OK. Biurokracja.

- Panowie, którzy tam pracują, śmieli się z niego, że to panienka. Że panience przynoszą pampersy. Był wyśmiewany, a widzieli, że ma problemy psychiczne i popada w głęboką depresję – mówi siostra Mateusza.

- Chłopak był naprawdę w sytuacji dramatycznej. Moim zdaniem problem jest chyba systemowy, opieki medycznej w zakładach karnych. Nie traktuje się tych ludzi, jak ludzi – uważa mecenas Kotfasiński.

- Do tego Płock jest bardzo ciężkim więzieniem. To kolejny problem, bo pytanie, czy on nie powinien być w Płońsku, gdzie jest oddział zamiejscowy zakładu w Płocku. Ewentualnie powinien być w innym zakładzie, który jest przewidziany dla tego typu przestępstw, kar i tego typu sprawców – dodaje prawnik.

- Wiem, że pastwili się nad nim. Ma nawet poparzoną nogę, a sam jej sobie nie poparzył. Współwięzień powiedział, że wszedł pod prysznic i tak się sparzył, ale w zakładach karnych nie ma wrzątku w prysznicach – zwraca uwagę siostra osadzonego.

30-latek otrzymywał stosowne leczenie?

Kilkukrotnie próbowaliśmy poznać wersję kierownictwa zakładu karnego w Płocku. W pisemnym oświadczeniu poinformowano, że mężczyzna był pod opieką pielęgniarską, lekarską, psychologiczną, stomatologiczną i wychowawczą. Na zgłaszane dolegliwości miał otrzymywać stosowne leczenie. 9 kwietnia wezwano zespół ratownictwa medycznego, bo jego stan się pogorszył.

- Lekarze mówią, że jego stan jest ciężki. Pani doktor pokazywała mi na monitorze stan zapalny. Dostaje najsilniejszy antybiotyk, ale jest oporny na antybiotyki i ma słabą odporność. Nie wiedzą, co mu jest – martwi się matka 30-latka.

- Dowiedzieliśmy się, że odbyło się szybko posiedzenie o przerwę w karze, gdzie sam dyrektor zakładu karnego wystosował pismo, żeby udzielić mu tej przerwy. A wcześniej, sędzia, która prowadziła posiedzenie, odmówiła tej przerwy, bo lekarz z zakładu karnego stwierdził, że wszystko dobrze z jego zdrowiem i mogą go leczyć z zakładzie karnym – mówi pani Judyta.

- Na podstawie tych samych informacji, które na początku marca przesłałem, okazało się, że… Wniosek wpłynął do sądu o godz. 16 i następnego dnia o 9:30 było posiedzenie i sąd zwolnił Mateusza – wskazuje mecenas Kotfasiński.

Sprawa trafiła do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka

Wcześniej niepokój rodziny rósł z każdym widzeniem i telefonem. Siostra Mateusza zawiadamiała różne instytucje, od służby więziennej po kancelarię prezydenta, jednak nie przyniosło to oczekiwanych przez nią rezultatów. W końcu nagłośniła sprawę w mediach społecznościowych i zawiadomiła obrońców praw człowieka.

- Mamy wątpliwości, czy powstrzymano się od naruszenia zakazu tortur i nieludzkiego traktowania. Chodzi o brak leczenia, wtedy, kiedy człowiek potrzebuje takiego leczenia, do tego stopnia, że traci przytomność i musi być odwieziony do lekarza w trybie pilnym i nie wiadomo, co będzie z jego życiem – mówi Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

- Nie było żadnej współpracy z zakładem karnym. Ile bym nie dzwoniła, ile bym nie prosiła i płakała, to każdy mnie olewał – mówi siostra 30-latka.

- Mam okropny żal, że doprowadzili mojego dzieciaka do takiego stanu – kończy matka Mateusza.

Odcinek 7454 inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl

podziel się:

Pozostałe wiadomości