Rok po śmierci Kamilka. Co z ustawą mającą chronić dzieci?

Rok po śmierci Kamilka. Co z ustawą mającą chronić dzieci?
Był przypalany papierosami, polewany gorącą wodą i rzucany na rozgrzany piec węglowy. Po roku od śmierci Kamilka nadal nie ma aktu oskarżenia wobec jego oprawców. Są za to pierwsze zmiany w polskim prawie.  

- Myślę o tym wszystkim codziennie. Staram się pamiętać Kamilka takim, jakim był. Nie jak wyglądał w trumience, tylko wcześniej. A był pełny życia, uśmiechnięty i radosny. Jak przypominam sobie nasze wygłupy, to w uszach mam jego radosny śmiech – mówi Magdalena, przyrodnia siostra Kamilka.

Rok temu informacja o śmierci Kamilka z Częstochowy wywołała ogromne oburzenie. Okazało się, że ojczym kopał chłopca, oblewał wrzątkiem oraz sadzał na rozgrzanym piecu węglowym. Poparzone dziecko przez pięć dni konało na oczach współdomowników. W końcu Kamilek trafił do szpitala, jednak było za późno na pomoc. Po kilku tygodniach zmarł. 

Wcześniej było mnóstwo sygnałów świadczących o tym, że w rodzinie chłopca dochodziło do przemocy. Kamilek miał siniaki i złamaną rączkę, kilkukrotnie uciekał z domu.

Co dalej z ustawą Kamilka?

Między innymi dlatego wiele osób domagało się radykalnych zmian w polskim prawie. 

Tak zwana ustawa Kamilka została przegłosowana w lipcu. Zakłada powołanie zespołu do analizy poważnych i śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci. Szkolenia dla sędziów rodzinnych. Wprowadzenie standardów ochrony w placówkach, w których przebywają dzieci, oraz opracowanie kwestionariusza oceny bezpieczeństwa dziecka.

Dwa ostatnie punkty nie zostały jeszcze zrealizowane. 

- Ustawa pokazuje nowe podejście, a jeżeli podchodzimy do nowego podejścia, to wymaga ono czasu. Zależy mi też osobiście, żeby ta praca była dobrze wykonana. Żeby to nie było na szybkości, tylko na merytoryczności i odpowiedzialnym podejściu do tego, jak możemy pomagać dzieciom – mówi Monika Horna-Cieślak, Rzeczniczka Praw Dziecka.

- Pierwszy raz w historii systemu ochrony dzieci w Polsce był rozpisany konkurs, żeby wybrać jak najlepszych ekspertów, żeby dokonywali analizy śmiertelnych i ciężkich przypadków krzywdzenia dzieci – dodaje Rzeczniczka Praw Dziecka.

Zespół, który ma wyciągać wnioski z każdej tragedii z udziałem dziecka, już działa. Rozpoczęły się również dodatkowe szkolenia sędziów rodzinnych, aby uniknąć takich sytuacji, jak w przypadku Kamilka, gdzie mimo kilku wniosków, sąd nie zdecydował się na umieszczenie dziecka w placówce opiekuńczej. A to właśnie takie trudne, a zarazem konsekwentne, działania, często ratują życie. Najlepiej świadczą o tym relacje matek, które kiedyś znalazły się w podobnym kryzysie spowodowanym przemocą domową.

- Alkohol, kłótnie, bijatyki. Było u nas bardzo źle. Nie będę ukrywać, że nie byłam też abstynentką. Co kłótnia, to były mocniejsze ataki. Dzieci były wszystkiego świadkami – opowiada nasza rozmówczyni.

- Przychodził pracownik socjalny i gdzieś mi tam mówili, że jest problem, że mają wgląd do interwencji, do wszystkich izb wytrzeźwień. Na początku nie dawałam sobie nic powiedzieć, zastanawiałam się, co oni ode mnie chcą. Sięgnęłam dna. Otworzyłam oczy, jak straciłam dzieci i zostałam sama. To było najgorsze, co przeszłam w życiu – przyznaje kobieta.

Dzięki pomocy asystentki rodziny nasza rozmówczyni stanęła na nogi, odcięła się od przemocowego męża. Przeszła kilka terapii.

- Wydaje mi się, że udało się to właśnie dzięki mojej pani asystentce, pracownikom socjalnym. Zaufałam im. Wiem, że to, co mi za każdym razem proponują, jest po to, żeby pomóc – ocenia kobieta.

Pracownicy socjalni odwiedzają domy podopiecznych także wieczorami

MOPS w Rudzie Śląskiej już wcześniej, nie czekając na ustawę, wprowadził swoje standardy ochrony małoletnich. To też jedno z niewielu polskich miast, gdzie pracownicy socjalni sprawdzają sytuacje rodzinne również wieczorami. Między innymi w wyniku takich kontroli co roku około 20 dzieci zostaje odebranych rodzicom i trafia do pieczy zastępczej. Przypadków ciężkiego pobicia nie odnotowano od lat. 

- Jestem przekonany, że niejedno dziecko udało się uratować. Często mówimy o tych skrajnych sytuacjach, gdzie dzieci są zakatowane, ale mamy na myśli każdą formę przemocy – mówi Krystian Morys, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rudzie Śląskiej

W przypadku Kamilka zawiodły i instytucje, i zawiedli ludzie. Po śmierci Kamilka wiele osób zaczęło działać w obronie najmłodszych. Od samego początku angażował się m.in. Piotr Kucharczyk - prezes Fundacji „To Ja – Dziecko”, im. Kamilka Mrożka.

- O tragedii dowiedziałem się z mediów. Wówczas moje życie legło w gruzach. Nie zdawałem sobie sprawy, że przemoc w stosunku do dzieci jest w Polsce tak olbrzymim zjawiskiem. Tak naprawdę mimo procedur, mimo przepisów instytucje nie działają w sposób taki, jak powinny działać – mówi Piotr Kucharczyk. I dodaje: - Nie tak dawno, w marcu, mieliśmy do czynienia z siedmiomiesięcznym chłopcem ze Świebodzina, który został zakatowany. I on od września powinien być tak naprawdę wyjęty z tamtego domu i umieszczony w pieczy zastępczej.

Ustawa Kamilka w pełni zacznie działać najwcześniej za kilka miesięcy. Jednak nawet najdoskonalsze przepisy nie zastąpią nigdy rodzicielskiej miłości czy zwykłej ludzkiej, sąsiedzkiej czujności.

- Często jest tak, że kiedy rozmawiamy o przemocy wobec dzieci, to często słyszę, że musimy zmienić przepisy, oczywiście jest to ważne. Ale czasami mam poczucie, że to odejmuje nam osobistą odpowiedzialność, że przerzucamy odpowiedzialność na system, na posłów. A tak naprawdę, to że dziecko jest krzywdzone, dzieje się wokół nas – zaznacza Monika Horna-Cieślak.

- Możemy mieć setki pracowników, ale w momencie kiedy społeczeństwo nas nie poinformuje, to nie będziemy mieli możliwości działania. My reagujemy również na anonimy. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie ludzie nas, choćby w małym stopniu, powiadomią – mówi dyrektor MOPS w Rudzie Śląskiej.

Odcinek 7455 inne reportaże Uwagi! można oglądać na player.pl

Autor: wg

Reporter: Marcin Jakóbczyk

podziel się:

Pozostałe wiadomości