Dziesięć lat temu z konwoju bankowego skradziono osiem milionów złotych. Kluczową rolę odegrał człowiek, który udawał pracownika bankowozu. O przestępstwie - niemal doskonałym - mówiła cała Polska.
Gdyby nie błędy jego kompanów, Krzysztofa W. prawdopodobnie do dziś nie udałoby się zatrzymać.
- Sam myślałem, że był to jakiś agent specjalny. Ciężko do tej pory uwierzyć, że był to krawiec - przyznaje policjant kryminalny z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.
Rozmowa z Krzysztofem W.
Dziś, Krzysztof W., człowiek, który odegrał rolę konwojenta, jest na wolności. Dotarliśmy do niego jako pierwsi.
- Byłem tą osobą, która dopuściła się tego czynu i jak gdyby, obnażyła pewne błędy i ośmieszyła cały system – mówi Krzysztof W. I dodaje: - Nie było to moim zamierzeniem. Moim zamierzeniem była po prostu kradzież pieniędzy.
Jak wyglądał scenariusz przygotowań do skoku stulecia? Kto wraz z Krzysztofem W. uczestniczył w kradzieży? Mózgiem operacji okazał się były policjant - Adam K. Pomocnikami: Grzegorz Ł. – wiceprezes firmy ochroniarskiej, który pomógł zatrudnić fałszywego konwojenta, Marek K. – odpowiedzialny za przygotowanie fałszywych dokumentów oraz Dariusz D., którego zadaniem było przerzucanie gotówki z bankowozu.
Jak udało się zrobić skok stulecia?
Realizację planu przestępcy rozpoczęli od zatrudnienia Krzysztofa W. w „Servo” - jednej z największych firm ochrony w Polsce. Mężczyzna, pracując jako konwojent, posługiwał się sfałszowanymi dokumentami. Po kilku miesiącach pracy oszust odjechał bankowozem wypełnionym gotówką.
Aby przygotować się do skoku w roli konwojenta, Krzysztof W. zadbał o każdy szczegół. Przede wszystkim mężczyzna diametralnie zmienił wygląd – nabrał masy ciała, zgolił włosy, zapuścił zarost, zaczął nosić okulary. Potem bezbłędnie odgrywał rolę człowieka, którego tożsamość została skradziona przez przestępców.
- Nagle goli się głowę i zapuszcza brodę, jest się jakimś bin Ladenem. W ogóle jest to ktoś zupełnie inny. To jest taka wręcz fantastyczna, bajkowa rzecz, że w ogóle dopuściłem swoją postać do takich zmian. Ale tego wymagał czas. To miało trwać góra trzy dni, trwało trochę dłużej – opowiada Krzysztof W. I dodaje: - Parę razy chciałem się wycofać z tego, bo w międzyczasie traciłem chęć. „Chłopaki kończymy, bo to się nie uda, to się przeciąga, to nie ma sensu. W końcu ja wpadnę i będziemy siedzieć za nic”.
Kiedy konwojenci, z którymi w dniu kradzieży pracował Krzysztof W., udali się, aby uzupełnić gotówkę w bankomacie znajdującym się w placówce banku w Swarzędzu, rzekomy konwojent włączył urządzenie do tłumienia sygnału GPS bankowozu, uruchomił silnik i odjechał. W samochodzie miał osiem milionów złotych.
- Czasami mieliśmy rękawiczki, tak jak to ci ochroniarze noszą, czasem nie mieliśmy. Owszem, rękawiczki miałem w ostatnim dniu, ale założyłem, jak wysadziłem kolegów, co poszli sobie do banku, tylko po to, żeby nie zostawiać dodatkowych śladów. I to wszystko – opowiada Krzysztof W.
Fałszywy konwojent zadbał, aby utrudnić pracę śledczych. Nie pozostawił po sobie tak odcisków palców, jak i śladów biologicznych. Chlorem wyczyszczone zostało m.in. wnętrze bankowozu.
- Przygotowywałem się do tego momentu dość długo. To było tak poukładane, że w ogóle nie wchodziła opcja więzienia. Więzienie wchodziło w grę tylko i wyłącznie w momencie, gdyby coś się stało potem – mówi Krzysztof W.
Śledczy mozolnie pracowali nad tym, aby jak najwięcej wyczytać z twarzy fałszywego konwojenta - uwiecznionej na kamerach monitoringu. Przez długi czas był to jedyny dowód dotyczący wyglądu sprawcy.
- Identyfikowałem każdy z elementów odsłoniętej twarzy, okolice policzkowe, nos, skrzydełka nosa, wyprofilowanie małżowiny usznej czy elementy czoła – wspomina kom. Krzysztof Berg z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.
- Była też wersja taka, że konwojent nie żyje. Wykonał swoje zadanie i został zabity. Wtedy zdjęcia z sądowo-lekarskiej sekcji zwłok trafiały do mnie. Analizowałem te zdjęcia, analizowałem monitoring – dodaje kom. Krzysztof Berg.
Jakie wyroki usłyszeli zaangażowani w skok stulecia?
Dziesięć lat po kradzieży wszyscy zaangażowani w sprawę odbyli już wyroki. Kluczowe w zatrzymaniu sprawców okazały się błędy wspólników konwojenta. Jako pierwszy wpadł - Adam K. - architekt skoku i były policjant. To on dał się nagrać na kamerach monitoringu, płacąc kartą za pobyt w hotelu fałszywego konwojenta, czy też kupując z innym sprawcą telefony użyte podczas skoku. To wreszcie on wręczył żonie pieniądze pochodzące z kradzieży i polecił wpłacenie ich na konto.
- [Plan skoku – red.] powstawał prawie rok. Krzysiek musiał być przygotowany. Bo trzeba było go zatrudnić – mówi Adam K. I dodaje: - To była moja głupota, po prostu.
Proces fałszywego konwojenta ruszył w lutym 2017 roku. Krzysztof W. prezentował się jako osoba zastraszana przez kompanów. Przestępcy mieli też grozić jego rodzinie.
- Historyjka wymyślona. To podpowiedź adwokata – stwierdza dzisiaj Krzysztof W.
- Nie mieliśmy żadnej wiedzy. To, że widzieliśmy mężczyznę w telewizorze, nie znaczy, że wiedzieliśmy coś na temat sprawcy, jakim był konwojent. Dlatego był niepokój. Troszeczkę on sam pomógł rozwiać te wątpliwości, bo na wstępie nie zaprzeczył, że on - to konwojent – mówi prokurator Łukasz Biela, autor aktu oskarżenia w sprawie skoku stulecia.
Mimo że do dziś nie wiadomo, gdzie trafiły skradzione miliony, wszyscy biorący udział w napadzie zostali ukarani.
Fałszywy konwojent - Krzysztof W. usłyszał wyrok ośmiu lat i dwóch miesięcy pozbawienia wolności, Adam K. - były policjant, zwany twórcą planu napadu – otrzymał karę sześciu lat i dwóch miesięcy bezwzględnego więzienia. Pracownik firmy ochroniarskiej - Grzegorz Ł. - został skazany na osiem lat więzienia, Marek K. – odpowiedzialny za przygotowanie fałszywych dokumentów na siedem, natomiast Dariusz D., który miał przerzucać skradzioną gotówkę - na sześć lat pozbawienia wolności.
Więcej o sprawie w Superwizjerze dziś o 23:45 w TVN.
Autor: wg
Reporter: Bartosz Żurawicz