Była sobota 12 stycznia. Kamil wstał wcześnie. Grał w gry komputerowe, zjadł śniadanie, obejrzał z rodzicami film i poszedł do dziadków. Do domu wrócił na obiad. Po obiedzie znowu poszedł się bawić. Kamil spotkał swojego o cztery lata młodszego kolegę Dawida. Razem poszli nad pobliskie jezioro. - Nigdy bym się nie spodziewał, że to dotyczy mojego dziecka, że on tam poszedł. Bo rozmawialiśmy z nim. Tłumaczyliśmy. Nie jesteśmy w stanie pojąć, jak to się stało, że on tam poszedł – mówi ojciec Kamila, Wojciech Wojtukiewicz. Pod chłopcami załamał się lód. Akcja ratunkowa nie powiodła się. - Nie mogliśmy podejść, bo deska zaczęła wpadać, lód się zarywał. Baliśmy się o naszych chłopaków, żeby któryś nie wpadł. Przyjechała Państwowa Straż z łódką - wspomina Tomasz Krzyżaniak, Ochotnicza Straż Pożarna w Dobiegniewie. - Po dopłynięciu do przerębla wyskoczyłem z łódki, żeby tego chłopca złapać. Temperatura wody wynosiła nie więcej niż dwa stopnie. Mnie od razu złapał skurcz w nogach. Wyciągnąłem jednego na łódkę i przystąpiłem do reanimacji. Drugiego chłopca wyciągnęliśmy przy pomocy bosaka, bo jego nie było widać - mówi Paweł Demko, Ochotnicza Straż Pożarna w Dobiegniewie. Bezsensowna śmierć chłopców poruszyła społeczność niewielkiego Dobiegniewa. Kamila i Dawida przyszło pożegnać kilkuset mieszkańców miasteczka, którzy w ten sposób okazali solidarność z przeżywającymi tragedię rodzicami.