Zabił ojca i brata, a potem uciekł ze szpitala. „W domu większość czasu spędzał w swoim pokoju”

Bartłomiej B. uciekł ze szpitala psychiatrycznego
Zabił ojca i brata, a potem uciekł ze szpitala
Przyznał się do zabicia ojca i brata. Po czym uciekł ze szpitala, w którym był na obserwacji. O kulisach tragedii zdecydowała się opowiedzieć bratowa Bartłomieja B.

Jadąc do miejsca, gdzie doszło do zbrodni mijaliśmy dużo policyjnych samochodów. Funkcjonariusze byli też przed domem, który od chwili ucieczki podejrzanego jest pilnowany 24 godziny na dobę.

- Chciałam zaapelować, poprosić ludzi, żeby przestali nas oceniać. Jesteśmy normalną rodziną. To, co nas spotkało, strasznie boli – mówi bratowa poszukiwanego.

- Mama nie jest w stanie powiedzieć czegokolwiek, bo strasznie to przeżyła. Jedyna osobą, która może cokolwiek powiedzieć o naszej rodzinie to chyba jestem ja – przyznaje nasza rozmówczyni.

Z siekierą na ojca i brata

Miejscem zbrodni jest dom, w którym mieszkało starsze małżeństwo i ich trzech dorosłych synów, synowa i wnuczka. Do zabójstwa doszło między czwartą a piątą nad ranem.

- Mama wstała i weszła do kuchni. Zobaczyła, że tata leży przy oknie w kałuży krwi. Przybiegła do nas. Obudziła mojego męża i mnie. Mąż zbiegł pierwszy – opowiada kobieta.

Natychmiast wezwano karetkę pogotowia.

- Ratownicy stwierdzili, że obrażenia głowy u Stanisława B. prawdopodobnie nie są wynikiem upadku. I mogły być zadane przez osobę trzecią – mówi Rafał Kawalec z Prokuratury Okręgowej w Zamościu.

To podejrzenie się potwierdziło, kiedy rodzina odkryła zakrwawianą siekierę.

- W tym momencie zaczęto sprawdzać, gdzie znajdują się pozostali domownicy. Rodzina weszła do pokoju zajmowanego przez Bartłomieja B. i jego brata Wojciecha – mówi prokurator Rafał Kawalec.

- Wojtek leżał na łóżku przykryty kołdrą. Myśleliśmy, że śpi. Mama chciała go obudzić: „Wojtek, wstawaj”. Podniosła kołdrę, a Wojtek już nie żył – opowiada bratowa Bartłomieja B.

Bartłomiej B. zaatakował siekierą śpiącego brata, a potem odmawiającego różaniec ojca. Uciekł z miejsca zbrodni. Dwie godziny po okryciu zbrodni sprawcę udało się ująć.

Co mogło pchnąć Bartłomieja B. do zbrodni?

- Myślę, że będziemy się zastanawiać do końca życia. Codziennie rano wstajemy i zastanawiamy się, dlaczego to się stało. Tak naprawdę nie wiemy. Nie mamy pojęcia – zapewnia bratowa Bartłomieja B.

- B. przyznał się do zarzucanego mu czynu. Złożył krótkie wyjaśnienia. Natomiast były one ograniczone do stwierdzenia, że istniał między nim i pokrzywdzonymi konflikt o charakterze rodzinnym – mówi prokurator Rafał Kawalec.

Czy mogło chodzić o kwestie majątkowe? Przepisanie rodzinnego domu?

- To jest nieprawda. Kwestia domu już dawno była rozwiązana. Dom miał przypaść mojemu mężowi. Nie wiem, jakby on miał urazę, to przyszedłby do nas – przypuszcza bratowa Bartłomieja B.

Pojechaliśmy do sklepu w sąsiedniej miejscowości, gdzie Bartłomiej B. często bywał.

- Wiele lat był moim klientem. Grzeczny i spokojny. Kupował fajki, piwo, czasami „małpki” i pili z kolegą. Jak miałam towar, to potrafił mi pomóc go pozanosić – opowiada nasza rozmówczyni. I dodaje: - Czasem przychodził z bratem. Relacje między nimi były naprawdę dobre. Nigdy bym nie powiedziała, że jeden drugiego zabije.

- On zwykle siedział w telefonie. Większość czasu spędzał w swoim pokoju. Zamknął się w sobie, był odizolowany od wszystkich. Nie chciał z nikim rozmawiać – zdradza bratowa Bartłomieja B.

Ucieczka ze szpitala psychiatrycznego

Po aresztowaniu Bartłomieja B. rodzina i mieszkańcy pomału wracali do równowagi. Jednak od dnia, w którym zbiegł ze szpitala psychiatrycznego wszyscy są przerażeni. B. w szpitalu był na obserwacji po próbie samobójczej. Uciekł wykorzystując nieuwagę strażników. 

- Na obecnym etapie prokuratura nie będzie udzielała informacji dotyczących szczegółów tego zajścia. Natomiast mogę stwierdzić, iż, w ocenie prokuratury, doszło do nieprawidłowości po stronie funkcjonariuszy służby więziennej – mówi prokurator Rafał Kawalec.

Od dnia ucieczki codziennie setki funkcjonariuszy prowadziło poszukiwania Bartłomieja B.

- Jak sądzimy ukrywa się w lasach biłgorajskich, a być może na terenie Podkarpacia. To jest bardzo duży teren – zaznacza nadkom. Andrzej Fiołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. I dodaje: - Mieliśmy wiele sygnałów, czy od mieszkańców, czy grzybiarzy, że widzieli podobnie ubranego mężczyznę. W momencie, kiedy ktoś próbował do niego podejść, to ten mężczyzna natychmiast się oddalał.

- On w tej okolicy zna każdą ścieżkę. Ostatni jego wypad był połowie lutego. Spakował plecak i wyszedł nie mówiąc nikomu. Wrócił na Dzień Matki, w maju. Przychodził tylko wtedy, jak byliśmy w kościele, bo wiedział, że chodzimy na 8. To było w maju, a w lipcu zrobił to co zrobił – mówi bratowa Bartłomieja B.

Ujęcie Bartłomieja B. pod Rzeszowem

Policjanci sprawdzali każdy trop. Kiedy wpłynęło zawiadomienie o odnalezieniu w Rzeszowie niedawno skradzionego samochodu zaczęli przeglądać monitoring miejski. To był strzał w dziesiątkę. Jedna z kamer zarejestrowała Bartłomieja B. i sprawy potoczyły się już błyskawicznie.

- Został zatrzymany na Podkarpaciu. Kierował swoje kroku w kierunku granicy ze Słowacją. Został zatrzymany w miejscowości Żarnowa, pomiędzy Rzeszowem, a Krosnem – mówi nadkom. Andrzej Fiołek.

Mężczyzna w momencie zatrzymania przebywał na strychu jednego z pustostanów.

- Policjanci, podczas przeszukania, znaleźli przy nim mapę Polski. Mężczyzna sam przyznał, że miał przez Słowację i inne kraje, udać się do Włoch. Uciekał ponad tydzień. Wszystko wskazuje na to, że nikt mu nie pomagał. Zachowywał się tak, aby nie być zauważony – mówi nadkom. Andrzej Fiołek.

Bartłomiej B. przebył w ciągu 10 dni 300 kilometrów. Były brudny i wychudzony. W sklepie obok pustostanu chciał kupić papierosy na sztuki. Kupił dwie bułki. Miał 3,5 zł. Tego wieczora został zatrzymany. Pierwsza dowiedziała się o tym rodzina.

- Czuję dużą ulgę i radość. Trafi tam, gdzie powinien być – mówi bratowa Bartłomieja B.

podziel się:

Pozostałe wiadomości