Chciał, jak najszybciej dojechać do domu
W wypadku, który spowodował Robert R. poszkodowanych zostało pięć osób. Jednego z mężczyzn, pomimo natychmiastowej reanimacji nie udało się uratować. Jedna z poszkodowanych osób znajduje się w śpiączce farmakologicznej. Trzy są poważnie ranne.
Do wypadku doszło w okolicach kościoła. W środku odbywał ślub.
- Gdyby weselnicy wyszli wtedy z kościoła, doszłoby do potwornej tragedii – relacjonuje Michał Zborowski, świadek zdarzenia. I dodaje. - Jedną z kobiet odrzuciło aż za drogę, teraz jest w szpitalu.
- Policjanci, powiedzieli, że to cud, że żyję. Ludzie odbijali się od tego samochodu, jak piłki. Co byliśmy winni? Co by było, gdyby wśród nas było dziecko? – zastanawia się Tadeusz Dziadowiec, jedna z poszkodowanych osób.
Świadek zdarzenia opisał naszej reporterce zachowanie Roberta R. tuż po zdarzeniu.
- Siedział spokojnie w samochodzie. Jak otworzyłem drzwi, powiedział, że nagle stracił przytomność, wzrok. Mówił, że jedzie z daleka, bo sprowadza auta i chce szybko wrócić do domu – mówi.
To nie był wypadek
Prokuratura postawiła Robertowi R. zarzut zabójstwa i usiłowanie zabójstwa czterech innych osób. Mężczyzna został aresztowany.
- To nie był wypadek komunikacyjny. To umyślne pozbawienie życia. Nawracał, dodawał gazu, a musiał widzieć ofiary. Szczególnie rowerzystę, którego wiózł na masce samochodu, mimo to nie hamował. Podczas przesłuchania zeznał, że uwolnił tych ludzi od zła i drugi raz zrobiłby to samo – mówi Mieczysław Sienicki z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
Sprawca w przeszłości leczył się psychiatrycznie. W ciągu ostatnich trzech lat, dwa razy trafił do szpitala psychiatrycznego. Po wyjściu przestał brać leki, bo twierdził, że zbyt go otępiają. Podczas stanów maniakalnych stawał się agresywny i niebezpieczny.
- Wiem, jaka wydarzyła się tragedia. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie cierpienia tych ofiar i świadków, którzy to wiedzieli. Ale to nieprawda, że on się na kogoś zasadzał, że chciał komuś krzywdę zrobić. Prawdopodobnie coś zadziało się w jego głowie – mówi przyjaciółka Roberta R.
Chciał zostać księdzem
Robert R. w młodości chciał zostać księdzem. Jednak nie ukończył seminarium. Pracował jako kurier w jednej z firm przewozowych. Później jeździł po Europie jako kierowca. Trzy lata temu został taksówkarzem. Mieszkał na jednym z katowickich osiedli razem z swoim bratem.
- Z tego, co wiem to miał zaburzenia psychiczne. Chciał kiedyś brata zabić, potem zamknęli go w szpitalu psychiatrycznym. Był taksówkarzem. Bałabym się wsiąść z nim do samochodu – mówi jedna z sąsiadek Roberta R.
Zdaniem przyjaciółki Roberta R., kiedy mężczyzna nie miał ataków choroby był normalnym, spokojnym człowiekiem.
- Podczas ataków stawał się Mesjaszem. Kiedyś w takim stanie pojechał do swoich rodziców i namówił ich na wyjazd do Włoch. Podczas tej wycieczki spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym, za co został skazany – mówi przyjaciółka Roberta R.
Po wyjściu z więzienia przyjaciółka zaprowadziła go do psychiatry. Wtedy został zdiagnozowany.
- Mówiłam psychiatrze o wypadku, który spowodował, ale to zignorowano. Rodzina też nie chciała się zmierzyć z problemem. Gdyby dostał fachową opiekę i wsparcie, nigdy by do tego nie doszło – mówi przyjaciółka mężczyzny.
Kobieta nie kryje rozgoryczenia z postawy lekarzy i bliskich Roberta R.
- Rozmawiałam z lekarzami i rodziną, chciałam współpracować. Ale nikt z tym nic nie chciał zrobić. Dziś znów wszyscy załamiemy ręce, że Robert kogoś ponownie zabił? – kończy.