Parzeń, mała wieś pod Płockiem. Tu w mieszkaniu socjalnym gminy mieszkała opóźniona umysłowo 26 - letnia Marlena S. z konkubentem i czwórką lekko upośledzonych dzieci. W styczniu zeszłego roku Natalia, dwuletnia córka Marleny, trafiła do szpitala wygłodzona i posiniaczona. Szpital zawiadomił policję o podejrzeniu pobicia dziecka. Na wniosek sądu rodzeństwo zostało rodzicom odebrane. Dopiero wtedy najstarszy syn wyznał, co przez te lata działo się w ich domu. To była szokująca opowieść. Całą czwórkę aresztowano, ale po jakimś czasie wujek dzieci został zwolniony. Zgodził się z nami spotkać, przekonywał, że jest niewinny. Warunki w domu były tragiczne - po mieszkaniu biegały szczury, a podłoga i część dachu została spalona, żeby ogrzać mieszkanie. Za wiedzą rodziny, pracowników opieki społecznej i służby zdrowia oraz najbliższych sąsiadów, rodzice przez lata znęcali się nad czwórką upośledzonych dzieci. Najmłodsze miało zaledwie trzy miesiące, najstarsze pięć lat. Choć wszyscy wiedzieli, co dzieje się w domu, przymykali oczy na tragedię rodzeństwa. Dewastowany lokal gminny, przepijane zasiłki i niedożywione dzieci – to wszystko nie wzbudziło jednak żadnych podejrzeń u pracowników ośrodka pomocy społecznej, który hojną ręką sypał rodzinie Marleny S. pieniądze i nie martwił się, na co są wydawane. Prokuratura dostała też sygnał, że Marlena S. mogła być ostatnio w ciąży, z której nie ma dziecka. Dlatego na zlecenie prokuratury koparka przekopuje działkę obok domu. Poszukiwane są zwłok noworodka. Jak dotąd znaleziono drobne kostki nieustalonego pochodzenia. Skuteczny system opieki społecznej w Polsce jest tylko iluzją. I tak będzie nadal, jeśli nie zmieni się skostniałe podejście wielu pracowników socjalnych do swojego zawodu. Jeśli nie zrozumieją, że ich zawód ma szczególne znaczenie, że nie wystarczy wypłacić co miesiąc zasiłku z państwowej kasy i po godz. 15 z czystym sumieniem wyjść do domu.