Myśleli, że jest nadpobudliwy
Chłopiec w pierwszych latach życia mieszkał z rodzicami u swoich dziadków, później często przebywał pod ich opieką. Po pewnym czasie, rodzice, zaniepokojeni dziwnym zachowaniem syna i jego lękiem przed odwiedzinami u dziadków, zaczęli szukać pomocy u specjalistów. Ci jednak diagnozowali u niego nadpobudliwość. Rodzice przez lata chodzili z synem do psychologa, bo bez powodu – jak wtedy myśleli – wpadał w agresję. Dopiero w maju 2013 roku, kiedy rodzice trafili do Komitetu Ochrony Praw Dziecka w Sosnowcu, dwunastoletnie wówczas dziecko opowiedziało o swojej gehennie tamtejszej terapeutce. – Rozmowa była niezwykle dramatyczna. Chłopiec był tak zdenerwowany, że wymiotował, wciąż upewniał się, czy mu wierzę – mówiła wówczas dziennikarzowi Superwizjera Ewa Nowakowska z Komitetu Ochrony Praw Dziecka. – Przez wiele lat swojego koszmaru dwunastolatek nikomu o tym nie mówił, choć zdawał sobie sprawę z tego, że dzieje się coś złego. Bał się, że nikt mu nie uwierzy. – dodaje Nowakowska. Po rozmowie z chłopcem kobieta zawiadomiła prokuraturę.
Dziadkowie grozili, że trafi do szpitala psychiatrycznego
Prokuratura Rejonowa w Sosnowcu, która sporządziła akt oskarżenia w tej sprawie, zarzuciła dziadkom obcowanie płciowe z osobą poniżej 15 roku życia, molestowanie oraz psychiczne i fizyczne znęcanie się nad wnukiem. Gdy chłopiec odrzucał ich żądania, dziadek miał udawać że umiera, a babcia mówiła wnukowi, że dzieje się tak z jego winy. Chłopiec przez lata bał się powiedzieć o swoim dramacie, bo Anna i Marian M. wmawiali mu, że nikt nie uwierzy małemu dziecku, a za takie opowieści trafi do szpitala psychiatrycznego. Przekonywali go też, że ich nigdy nikt nie ukarze, bo są majętni, a według nich „ ten kto ma pieniądze, ten ma władzę”. Dziadkowie chłopca to znana i szanowana w Sosnowcu rodzina. Marian M. przez wiele lat był prezesem dużej firmy budowlanej.
Prokuraturze się nie śpieszyło
Pomimo, że do prokuratury wpłynęło zawiadomienie w sprawie seksualnego wykorzystywania oraz znęcania się nad chłopcem , ta przesłuchała dziadków dopiero po pięciu miesiącach. Przez kilka miesięcy nie przeszukano też ich domu, nie sprawdzono zawartości komputerów. W wyniku prokuratorskiego śledztwa Annie i Marianowi M. postawiono zarzuty, jednak uznano, że mogą być na wolności. W tym czasie dziadkowie wiele razy pojawiali się pod szkołą chłopca szukając z nim kontaktu. Przerażone dziecko bało się wyjść poza teren szkoły, ukrywało się w krzakach. Informowana o tym przez rodziców chłopca prokuratura uważała jednak, że chłopcu nic nie grozi. Dopiero po interwencji dziennikarzy TVN prokuratura zakazała dziadkom zbliżania się do chłopca. Reportaże w tej sprawie: