22 lipca nad Bieszczadami rozbiła się awionetka. Zginęło pięć osób, wśród nich młode małżeństwo z 8-letnim synem. Osierociło 18-miesięcznego Adasia. W noc poprzedzającą pogrzeb wujek Adasia wywiózł go z domu w Częstochowie do siebie do Konstancina. - Oszukał nas z premedytacją, poprosił, by mógł spędzić ostatnią noc w domu brata – mówi Lech Pakuła, dziadek Adasia. – Nie podejrzewaliśmy podstępu, zachowywał się normalnie. A to wszystko było już przygotowane. Brat zmarłego ojca Adasia mówi, że zabrał dziecko, bo w domu trwała wojna o nie, w atmosferze której nie mogło się wychowywać. Mały Adaś szybko odnalazł się w domu wujostwa. Bawi się z ich dwiema córkami, do cioci mówi mama, do wujka tata. - To ostatni dom, w którym moja córka życzyłaby sobie, by został jej syn – mówi jednak twardo Anna Pakuła, babcia Adasia. Kilka dni po tragedii do sądu w Częstochowie i Warszawie wpłynęły wnioski dziadków i wujka o przyznanie prawa do opieki nad małym Adasiem. Sąd zdecydował, że chłopiec ma zostać u dziadków. - Na czas postępowania dziecko powinno być u dziadków – mówi Mariola Basińska, zastępca prezesa Sądu Rejonowego w Częstochowie. – Jednak orzeczenie sądu zostało zaskarżone i dopóki nie będzie rozstrzygnięcia, chłopiec będzie u ludzi, u których znajduje się obecnie. Zdaniem dziadków Adasia w grę wchodzi przede wszystkim sprawa majątku małego chłopca. Bracia Sikorscy prowadzili wspólnie duża firmę paliwową. Po śmierci ojca Adaś odziedziczył połowę udziałów. - To cios poniżej pasa – mówi Adam Sikorski, wujek Adasia. – Do dziś nie wystąpiliśmy o zarząd majątkiem Adasia. Nie chcę nim zarządzać. To zbyt duża odpowiedzialność. O tym, kto zostanie opiekunem prawnym Adasia zadecyduje sąd. Obie rodziny mają także zamiar ubiegać się o adopcję dziecka. - To walka nie o dobro dziecka – mówi pani Anna, opiekunka Adasia. – U wujka ma wspaniale warunki i jest szczęśliwy. U dziadków może też byłby szczęśliwy, ale nie ma styczności z dziećmi.